czwartek, 19 lutego 2015

One Shot "To tylko seks" ~Jools

Pewna brunetka, zwana - Laura Marano, pokłóciła się ze swoim chłopakiem Bradley'em. Podobnie jak pewien blondyn, niejaki Ross Lynch ze swoją dziewczyną Ashley. Obydwoje mają status single.

Jednego dnia Laura miała odebrać z lotniska Ross'a i dostarczyć go do Hollywood Records. To był jej zawód. Miała jego zdjęcie, więc bez problemu go odnalazła. 40 minut później siedzieli juz w biurze. Przez ten czas zdążyli się zaprzyjaźnić.

Tego samego dnia pod wieczór siedzieli razem na kanapie oglądając film. Ross ubrany był w luźne szorty i podkoszulek. Lau natomiast krótka sukienkę. 
-... No i zerwał ze mną, bo to niby ja go ciągle zaciągam do łóżka. Co jest nieprawdą! No może, ale czasami. No bo to w końcu seks, czasem go potrzeba. - Laura kończyła swoją historię zerwania z Bradley'em i kończyła 2 butelka piwa. Tak samo Ross. 
-Wiem o czym mówisz. Ashley to samo. No a seks jest jak gra w tenisa. - powiedział i skończyło im się piwo. 
-Chcesz jeszcze piwa? - zapytała Laura. Chłopak w odpowiedzi kiwnął głową. Brunetka wstała i pochyliła się po kapsel od butelki. Blondyn przejechał po ciele dziewczyny męskim okiem. Nie przestawał się gasić, nawet jak szła do kuchni. Jej ciało było takie ponętne ~zdaniem Ross'a. 
-Lau... Zagrajmy w tenisa! 
-Co? 
-Chce się z Tobą kochać. - powiedział patrząc na nią z pożądaniem. 
-Kocha się z miłości, uprawia seks dla przyjemności. - zacytowała dziewczyna. 
-No to uprawiajmy seks. 
-Nie jesteśmy aby za starzy na seks bez zobowiązań? 
-Nie no co ty? - machnął ręką. 
-Przysięgnij na mały palec! - rozkazała brunetka. 
-Ale co? 
-Zero emocji i zobowiązań. Tylko seks. - powiedziała i wyciągnęła mały palec w stronę blondyna. 
-Przyrzekam.- po świętej obietnicy chłopak pocałował ja namiętnie i z pożądaniem. W jednej chwili Lau podskoczyła i objęła go w pasie nogami, zaś chłopak złapał ja pod udami. Kierowali się do sypialni, po drodze gubiąc ubrania. Całkiem nadzy wylądowali na łóżku. Ona pod nim. Cały czas się namiętnie całując. Chłopak nagle się gwałtownie oderwał od "przyjaciółki". 
-O cholera! Zapomniałem gumek! - Biorę tabletki.-powiedziała i wpiła się chłopakowi w usta. 
Nie przestając się całować, Ross delikatnie rozszerzył jej nogi. Po chwili wszedł w nią, powodując jęk dziewczyny. Poruszał się w niej powoli u delikatnie. Nie chciał, aby ją coś bolało. Laure powoli nudziła ta zabawa, więc bez ostrzeżenia znalazła się nad nim.  Cały czas go namiętnie całowała. Byli prawie u szczytu, kiedy Ross niespodziewanie kichnął dziewczynie prosto w twarz. 
-Co to było? - spytała zdezorientowana dziewczyna.
-Przepraszam. Jak dochodzę to kicham... - uśmiechnął się uroczo. 
-Czyli mam rozumieć, że Ci dobrze? I na zdrowie. 
-Jesteś cudowna. I dziękuję.

Po jakimś czasie, obydwoje mieli orgazm. Ross leżał na brunetce i całował po szyji, aż w końcu schodził coraz niżej. 
-Em.. Ross to chyba nie jest dobry... - chciała coś powiedzieć, lecz Ross jej przerwał. 
-Spoko... To tylko przyjacielska minetka... Znam się na tym. 
Po chwili Laura zaczęła krzyczeć. - Co jest?! Ugryzłem cie?! - spytał przerażony blondyn. 
-NIE! NIE PRZESTAWAJ!!

Teraz Laura miała zająć się Ross'em. 
-Dobra. Pozwól, że Cię pokieruje. Niektórzy zaczynają powoli. - chłopak dalej mówił, jednak brunetka była już pod kołdrą. - ALE TY OD RAZU MOŻESZ IŚĆ NA CAŁOŚĆ!!-dokończył kiedy Laura się nim bawiła. Po chwili Ross kichnął. Dziewczyna wyszła spod kołdry. 
-Znam się na tym. - powiedziała i cmoknęła go.

Od tamtego czasu minęło parę tygodni. Przez ten czas nasza para bohaterów spotykała się dla seksu. Obecnie Ross jest w pracy. Rozmawiał ze swoim kolegą z pracy Calum'em. Był rudym, wysokim mężczyzną, który.. No cóż... Był gejem. 
-Zakochałeś się w niej. -stwierdził Cal. 
-No mówię ci, że nie. Ona jest inna.. 
-Ale w jaki sposób inna... Inna, że jest facetem i ma w spodniach... 
-NIE! Ona jest moją przyjaciółką. 
-Przyjaciółka od seksu? Stary to nie przejdzie. Prędzej czy później się w niej zakochasz. Ja tak miałem. Dlatego zostałem gejem. A może ty... - chciał go objąć ramieniem jednak Ross szybko wstał. 
-Taa.. Wolę Laure... - powiedział, lecz szybko zorientował się co powiedział. - Znaczy! 
-Yhym. Wiedziałem. Dobra! Nie ważne. Ja spadam. Pa!

Laura w tym czasie rozmawiała ze swoją mamą. Ellen należała do typu - zajebista mamuśka. 
-Zakochałaś się w nim. 
-Mamo! Wcale nie. To mój przyjaciel. 
-Oo tak... Przyjaciel od seksu. Też przez to przechodziłam. Później wyjechałam do Hiszpanii, tam poznałam twojego tatę. 
-Ej! Mówiłaś, że tata był z Włoszech. 
-No... Nie pamiętam... 
-Jesteś fatalną matką wiesz? - zaśmiała się Laura. 
-Za ten tekst byś miała szlaban... Ale jestem fatalną matką.- teraz obie się śmiały, a po chwili się przytuliły. 
-O! Mam pomysł. Chodź, wyjedziemy sobie na biwak. Zrobimy ognisko. Z prawdziwym ogniem!-krzyknęła wesoło kobieta. 
-oj mamo... Dobra. Ale obiecaj, że nie będzie jak ostatnio. 
-Obiecuje.

Jednak Ellen nie dotrzymała słowa. Z tego wszystkiego napisała  SMS do Ross'a.

"Wystawiła mnie... Znowu.... "~Laura

Długo nie czekała na odpowiedź.

" Auć... To może pojedziesz ze mną do L.A? "~Ross

Laura postanowiła do niego zadzwonić. 
-Nie chce ci psuć wyjazdu. Po za tym znajdę sobie jakiegoś faceta i tyle... 
-Możesz się kochać tylko ze mną.... Znaczy... No proszę... - dziewczyna tylko ciężko westchnęła. Tak o to znaleźli się w samolocie. 
Nasi bohaterowie właśnie wchodzili do rodzinnego domu Ross'a. 
- Ross! Braciszku! - podeszła do nich uśmiechnięta blondynka. - A kto to? Twoja dziewczyna? - spytała. 
-Oh nie. To moja przyjaciółka. - powiedział blondyn. 
-A no tak... Dziewczyny by tu nie przyprowadził. - zaśmiała się blondynka. - Jestem Rydel. Starsza siostra Ross'a. - powiedziała z uśmiechem i podała jej dłoń. 
-A ja Laura. Miło mi. - uścisnęła jej dłoń z uśmiechem. Do salonu wszedł ojciec Ross'a i Rydel. 
-Kogo moje stare oczy widzą? Tosz to mój syn. - powiedział z uśmiechem mężczyzna. - Jestem Mark. Ojciec tego chłystka. - zaśmiał się Mark. 
-Jestem Laura. Ma Pan przepiękny dom. 
-Wujek Ross! - do salonu wbiegł chłopiec, na ok. 9 lat. Ubrany był w garnitur i cylinder. Zupełnie jak zawodowy iluzjonista. 
-Jake! Tu jesteś mistrzu - wziął chłopczyka na ręce i skierował się do Laury. - to syn Rydel i mój bratanek. A to Laura. - ostatnie zdanie skierował do małego bruneta. 
-Dzień dobry! Ognia? - spytał chłopiec Laure. 
-Em... Dziękuję nie pale. 
-No co ty? To tylko iluzja. - powiedział uśmiechnięty Ross. 
-Dziękuję, z przyjemnością zapale. - powiedziała Laura i nachyliła się do Jake'a, zaś dłoń uniosła przed ustami trzymając niewidzialnego papierosa. Chłopiec zrobił z ręki zapalniczke i nagle z nikąd pojawił się ogień. Ogień, który zajął nawet marynarkę chłopca. Doszło do tego, że Ross ją gasił.

Rydel i Laura bardzo szybko się zaprzyjaźniły. Na chwilę obecną oglądały zdjęcia rodzinne Lynch'ów śmiejąc się głównie z Ross'a. 
-Hahah! O matko! Czy to fryzura na Bruna Marsa?! Hahaha! - śmiała się Laura. 
-Hehe tak. Wtedy miał z 17 lat? Miał na jego punkcie fioła. Raz była taka sytuacja 
, że ciągnął pianino przez pół miasta. Haha. 
-Nie wierzę... - zaczęła brunetka, lecz do pokoju wszedł blondyn. 
-W co nie wierzysz? - spytał blondyn. Dziewczyny tylko spojrzały na siebie i wybuchły śmiechem. -  Okey...?

Laura siedziała właśnie w pokoju gościnnym. Nagle do pomieszczenia wszedł Ross w samym szlafroku. 
-Co chciałeś? - spytała miło brunetka. 
-Ciebie. - powiedział blondyn.- No znaczy no kochajmy się. - powiedział bez krępacji. 
-Ross. .. To chyba nie jest dobry pomysł. Ja... Ja chcę znowu chodzić na randki. - powiedziała nie pewnie. 
-Ze mną? - spytał ze zdziwieniem, a jednocześnie z nadzieją. 
-Em... No znaczy chce znaleźć miłość. Chce się zakochać. Rozumiesz? 
-Oh... Znaczy... No pewnie tak jasne, że rozumiem, ekhem. Czyli, że nici z seksu - zapytał smutno chłopak. 
-Taa... Ale możemy pośpiewać, hm? Znasz to? Today I don't feel like doping  anything... - zaśpiewała kawałek, po czym zaczęła się śmiać. 
-O boże! Ja juz nawet  nie pamięt...I just wanna lay in my bed... - zaśpiewał kawałek. Podszedł do tymczasowego łóżka Laury i położył się obok. Dziewczyna przesunęła się bliżej blondyna i oparła głowę o jego ramię. - Meet a really nice girl have some really nice sex. - zaśpiewał ponownie i spojrzał na dziewczynę. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Ich twarze zaczęły się do siebie zbliżać. Wkońcu pocałowali. Tym razem całowali się inaczej. Bardziej wkładali w te pocałunki uczucia, niż pożądanie. Z każdą chwilą pogłębiali pocałunki, aż doszło do tego, że polubili ubrania. Ross w nią wszedł, co zkwitowała jękiem. Tym razem to nie był typowy seks. Oni się wręcz kochali. Wykończeni zasnęli. Gdy było już grubo po północy Ross się przebudził i wyszedł do swojego pokoju.

Rano Ross rozmawiał z Rydel właśnie o Laurze. 
-Ale Ross! Ja widziałam jak wychodziłeś od niej z pokoju. Uciekłeś jakbyście właśnie skończyli... No wiesz... Lubisz ją i to w ten sposób. - uśmiechnęła się Rydel. 
-Nie? To moja przyjaciółka i tyle. Nie mógłbym być jej chłopakiem... Ona ma problemy z emocjami. A ja nie umiał bym ich rozwiązać.

Laura siedziała na kanapie we własnym mieszkaniu. Potem jak Ross powiedział, że ma problemy z emocjami zostawiła karteczkę z pożegnaniami i wróciła do domu. 
Blondyn próbował się do niej dodzwonić jednak, ta cały czas odrzucała. Wkońcu nie wytrzymał i pojechał do niej do domu. 
-Dlaczego nie odbierałaś? Martwiłem się o ciebie. - powiedział czule chłopak. 
-Nie słyszałeś, że mam problemy z emocjami, których nikt nie potrafi rozwiązać?! - spytała z goryczą w głosie. 
-Ale jak ty...? 
-Jake chciał mnie przeciąć na pół, więc byłam w tej skrzynce. - powiedziała zakładając ręce na pierś. 
-Ja... To powiedziałem, żeby sióstr się odczepiła. Przysięgam. - podszedł do brunetki jednak ta się odsunęła. 
-Teraz to już nie ważne.  Jaki tak spróbuję coś tym zrobić. - powiedziała i wskazała głową na drzwi. Wyszedł natomiast Laura starała się zasnąć, jednak przerwał jej dzwoniący telefon. 
-Halo? - powiedziała zaspanym głosem. - Mam Cię odebrać z lotniska?! Jest noc, cholera jasna! Dobrze, mamo juz jadę.

Była już na lotnisku, gdy nagle rozbrzmiała muzyka. Zobaczyła Ross'a z gitarą. Zaczął śpiewać.

I don't wanna be famous,
I don't wanna be if I can't be with you.
Everything I eat is tasteless,
Everything I see don't compare to you.
Paris, Monaco, and Vegas,
I'd rather stay with you.
If I had to choose!
Baby you're the greatest,
That I could ever think to lose.

And I just wanna be with you.
Yeah, I can never get enough!

Baby I'd give it all up up,
I'd give it all up, if I can't be with you
All of this stuff, sucks,
yeah all of it sucks, if I can't be with you.
And, no oscar, no grammy, no mansion in Miami.
The sun don't shine the sky ain't blue,
If I can't be with you.

I can sail around the whole world,
Still won't find a place,
As beautiful as you girl,
And really who's got time to waste?
I can't even see a future,
Without you in it, the colors start to fade,
Ain't no way I'm gonna lose ya,
Nobody in the world could ever take your place.
No, the kind you can't replace.

Yeah, I can never get enough!

Baby I'd give it all up up,
I'd give it all up, if I can't be with you
All of this stuff, sucks,
yeah all of it sucks, if I can't be with you.
And, no oscar, no grammy, no mansion in Miami.
The sun don't shine the sky ain't blue,
If I can't be with you.
If I can't be with you,
If I can't be with you.

(If I can't be with you) If I can't be with you, oh
(If I can't be with you) ooh, oh this sucks.

If I can't be with you!

All of this stuff, sucks,
yeah all of it sucks, if I can't be with you.
And, no oscar, no grammy, no mansion in Miami.
The sun don't shine the sky ain't blue,
If I can't be with you.
If I can't be with you,
If I can't be with you.
With you.

Gdy skończył stał twarzą w twarz z Lau. 
-Co ty robisz? - spytała dziewczyna. 
-Próbuje cie odzyskać.... Bo cię kocham. - powiedział i klęknął przed nią na jedno kolano. 
- Oh... Nie, nie, nie, nie, ni... 
-Cicho. Nie oświadczam co się. Jeszcze nie zwariowałem. -  zaśmiał się chłopak. - Czy znowu będziesz się do mnie odzywać? - spytał patrząc jej w oczy. 
-Wstań. - poprosiła Laura. - pod jednym warunkiem. 
-Jakim? - spytała z uśmiechem. 
-Pocałuj mnie. 
-Co? 
-Nie proszę o jakieś... Mmm... - przerwał jej pocałunkiem.

Raura szła ulicą. 
-Czyli co? Pięć randek  tak? - zapytał blondyn. 
-Na to wygląda. - powiedziała z uśmiechem. 
-Tiaa... Chrzanić to! - powiedział i wpił jej się w usta. 
_______________________________
OS jest mój na podstawie filmu. I dziękuję moje siostrze bliźniaczce DiDi. ;* nic nie słyszę xd

Do napisania ;*

niedziela, 15 lutego 2015

One Shot 'Wszystko jest trudne, zanim stanie się proste.' ~ Alexandra Christine

Wszystko jest trudne,
zanim stanie się proste.

Sarah Margaret Fuller

--------------------------------------

   Czasami zastanawiam się jak do tego doszło? Przez jedną głupie uczucie - pychę, posunąłem się do czynu godnego potępienia. Życie nie jest usłane różami. Inni mają pod górkę, a niektórzy z górki. Tylko to dzieję się na zmianę. Jednego dnia masz wszystko: piękną dziewczynę, szaloną i kochaną rodzinkę, wiernych przyjaciół,... a następnego dnia tracisz wszystko, jakby za dotknięciem magicznej różdżki. Wtedy zostajesz sam ze swoimi problemami, przemyśleniami, smutkami. Moje historia jest skończona. Postawiłem wszystko na jedną tacę, więc teraz muszę za to odpłacać. Teraz czeka mnie bardzo ciężka i męcząca droga pod górę, której nie widzę szczytu.
 Szpital nie kojarzy mi się z radosnym miejscem. Przebywają tu głównie osoby chore, cierpiące, czekające, żeby przejść do drugiego świata. Codziennie, ktoś samotnie w ciszy odchodzi z tego świata. Rodzina przeżywa żałobę po stracie ukochanej osoby, a po jakimś czasie przyzwyczaja się do jego nieobecności i żyję tak jak przedtem. Jest też mały promyczek nadziei. Każdego dnia możemy być światkami cudu narodzin. Możemy oglądać na czyjejś twarzy radość z tego, że został uleczony.
   Kiedyś kochałem jeździć na motorze. To wspaniałe uczucie wolności, podczas szybkiej jazdy. To ciepło, kiedy ma ukochana przytulała się do mnie z całej siły, żeby nie spaść. Jakieś dwa miesiące temu nie wyobrażałem sobie, że mogę to stracić w ciągu jednej chwili..... a jednak stało się. Mój ukochany pojazd nadawał się na złom, a miłość mego życia zerwała ze mną dwa dni temu. Rozstała się ze mną kiedy najbardziej jej potrzebowałem. Powiedziała mi prosto w twarz, że nie chce mieć do czynienia z niepełnosprawnym. To jest konsekwencja mego czynu.
  Leżałem na łóżku szpitalnym, patrząc przy tym ciągle na drzwi z nadzieją, że ktoś bliski mnie odwiedzi. Byłem oddalony od domu o jakieś trzysta kilometrów.Chciałem w końcu wyjść z tego okropnego miejsca, żeby zacząć nowe, trudniejsze życie. Marzę, żeby rodzice wraz z rodzeństwem po mnie przyjechali i obdarzyli serdecznymi uśmiechami. Dlaczego to jest takie trudne? Ponieważ poleżę tutaj jeszcze dwa tygodnie.
   Obróciłem się na drugi bok. Spojrzałem na rodzinną fotografię. Od razu na mojej twarzy zawitał lekki uśmiech. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych. To zdjęcia zostało zrobione w dniu naszego pierwszego koncertu. Wraz z moim rodzeństwem i przyjacielem, Ellingtonem byliśmy podnieceni tym wydarzeniem. Teraz, gdy wspominam inne koncerty zrobiło mi się zle na duszy. W moim stanie nie będzie możliwe koncertowanie w różnych zakątkach świata. Zawiodłem nie tylko zespół, ale również wiernych fanów, których tak mocno kocham. 
    Moje przemyślenia przerwały powoli otwierające się drzwi. Stałam tam osoba, której nigdy bym się nie spodziewał. Przypuszczałbym, że tam mogła by być moja eks, ale przenigdy nie sądziłem, że będzie nim mój największy wróg. Laura Marano. Znaliśmy się z serialu A&A. Od samego początku dobrze się dogadywaliśmy, spędzaliśmy ze sobą czas, wygłupialiśmy się itp. Dopiero pod koniec ostatniego odcinka, dziewczyna stała się nadzwyczaj irytująca i zbytnio się nie rozumieliśmy. Kilka razy nawet się posprzeczaliśmy się o byle głupotę. Ostatnim razem widziałem ją trzy miesiące temu na urodzinach Rydel. A teraz stoi przede mną z przygnębioną miną. Podejrzewałem, że przyjechała tutaj, żeby nacieszyć się z mojego nieszczęścia, ale mi to było obojętne.
- Mogę z tobą porozmawiać. - wyszeptała niepewnie i spojrzała na mnie smutnym wzrokiem. 
- Tak. Siadaj. - wskazałem na stojące naprzeciw mojego łóżka krzesło. Nie mogłem jej odmówić mimo tego, że tak nie dawno nienawidziliśmy się nawzajem.
    Zapanowała pomiędzy nami niezręczna cisza.
- Ross. - zaczęła. Spojrzałem na nią smutnym wzrokiem. -  Chciałam cię przeprosić za moje dziecinne zachowanie. Nie wiem co wtedy ze mną się działo.  Nie umiem tego określić. - wyznała.
- Przeprosiny przyjęte. - powiedziałem trochę za oschle jak na mnie. Bardzo zdziwiło mnie podejrzliwe zachowanie brunetki. - Dziękuje za wizytę.
Ona jednak siedziała nadal i wpatrywała się swymi czekoladowymi oczkami w moją twarz. 
- Chcę z tobą porozmawiać jak dawniej.- oznajmiła.

Na początku rozmowy trudno się kleiły, ale po jakiejś godzinie gadaliśmy jak najlepsi przyjaciele. Nie wiem ile upłynęło nam czasu, ale świetnie się bawiliśmy.

Następny dzień

    To była pierwsza noc, którą przespałem nie budząc się co chwilę. A to wszystko dzięki Laurze, która o dziwo leżała przytulona do mnie i pogrążona w śnie. Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie. Wskazywał godzinę dwunastą. Widocznie wczoraj albo nawet dzisiaj dużo przegadaliśmy.  Spojrzałem na moją przyjaciółkę. Gdy śpi tak słodko wygląda.
- Jestem, aż taka piękna. - wyrwał mnie z transu głos dziewczyny.
- Powiedzmy. - w zamian uderzyła mnie w brzuch. - Chciałem powiedzieć, że szaleję za tobą odkąd cię ujrzałem.
- Mów dalej. - uśmiechnęła się.
- Więc jesteś najpiękniejszą dziewczyną jaką znam. - zrobiłem 'brewki'.
- I? - nie dawała za wygraną.
- I... ładnie pachniesz. - lepszego tekstu nie mogłem wymyślić.
- A było tak romantycznie. - zrobiła minkę zbitego psiaka.
- Przepraszam. - odwróciliśmy się w kierunku lekarza. Momentalnie zaczerwieniłem się jak burak. Co też on mógł sobie pomyśleć o nas. - Panie Lynch, dzisiaj będzie przeprowadzona ważna operacja dotycząca pańskiej  przyszłości. - przyjaciółka popatrzyła na mnie za strachem w oczach. - Operacja rozpocznie się za pół godziny...
 
  5 godzin później

- Dziękuję za wszelką pomoc. - powiedziałem szczerze.
- Robiliśmy wszystko co było możliwe. Będzie pan musiał nauczyć się z tym żyć. -  odpowiedział.
Najbardziej bałem się reakcji Laury. A co jeśli odejdzie ode mnie jak moja eks? W sumie zrobiłbym to na jej miejscu.
Drzwi powoli się otworzyły. Ujrzałem w nich sylwetkę wcześniej wspomnianej dziewczyny. Spojrzała na mnie smutnym wzrokiem. Wiedziałem co to oznacza. Odwróciłem się, żeby nie oglądać jak ma przyjaciółka odchodzi na zawsze z mojego życia. Ona natomiast zrobiła coś czego nigdy bym się nie spodziewał: usiadła mi na kolanach i mocno się do mnie przytuliła. Moje ciało sparaliżowało. Nie wiedziałem co mam zrobić. Czy odwzajemnić gest czy to tylko ostatnie pożegnanie?
- Dlacze...- nie dokończyłem, bo zaczęła mnie czule całować. Po chwili jednak przerwałem ten moment, bo jedno pytanie nie dawało mi spokoju. - Przecież jestem inwalidą.
- I co z tego? - rozbroiła mnie tym pytaniem.
- Przecież będę dla ciebie obciążę...
- Chciałam ci to wcześniej wyznać, ale kręcenie serialu się tak szybko skończyło, a później znalazłeś dziewczynę i...
- Czekaj ty chcesz mi powiedzieć, że mnie...
- Tak, Ross. - spojrzała mi w oczy. - Kocham cię. I nie przeszkadza mi to, że jesteś niepełnosprawny. Wręcz przeciwnie. Bardziej za tobą szaleję. Kocham cię za charakter i to co masz w sercu, a nie za wygląd i sławę. - przytuliłem ją mocno do siebie.  Teraz już wiem, że dzięki niej będę miał łatwiej pod górkę.....lub z górki.
KONIEC
_________________________________________________________________________
Bardzo ci dziękujemy za tego OS . jest naprawdę świetny :* przesyłaj nam więcej ! CHCEMY WIĘCEJ! Wgl wszyscy nam je wysyłajcie. Jak widzicie dosyć,szybko ( mam nadzieje) , że dodajemy wasze OS. Do wieczora nie mam mojego telefonu, bo jakieś coś tam (  nie to nie była kara, ja jestem grzeczną dziewczynką, co Rubi nie potwierdzi xd) a na telefonie ma Gmaila i bloggera i wgl. także módlmy się, aby mój telefon przeżył :*

Do napisania:*



sobota, 14 lutego 2015

One Shot "Stay With Me" cz. I ~Diamond Marano


Przez pół życia siedziałam na sofie w swoim pokoju, a obok mnie znajdował się stos książek, które czytałam z zapartym tchem. Zaczęłam w wieku czterech lat dzierżąc Brzydkie kaczątko. Dalej sięgałam po coraz to głębsze lektury, aż w wieku ośmiu lat mama przyłapała mnie czytającą Romea i Julię na szkolnej świetlicy, gdzie inne dzieci śledziły na ekranie losy Śpiącej Królewny. Tak, od zawsze byłam inna, niż rówieśnicy, ale uważałam, że to nic. Że tak jak Babi z Trzech Metrów nad Niebem znajdę swojego przystojniaka,a choć nasza miłość będzie trudna i najprawdopodobniej zakończona upadkiem w otchłań rozpaczy, moje życie się choć trochę urozmaici. Kiedyś nawet miałam nadzieję,  że przyjdzie po mnie jakiś Nocny Łowca, który okaże się być tym jedynym. Że będę walczyła z demonami, albo ucieleśnię się z Hazel Grace i zachoruję na raka. Może by mnie to nawet ucieszyło zważywszy na fakt, że wszystko byłoby lepsze od tego, co spotkało mnie w prawdziwym życiu. Ale może zacznijmy od samego początku historii o dziewczynie, która, choć nie była bohaterką opowiastki o miłości, doznała jej aż za bardzo.

 Pewnego pięknego, listopadowego dnia siedemnastoletnia brunetka siedziała na swojej ukochanej sofie i kończyła kolejną w swoim życiu, pełną emocji księgę. Lecz nie tylko to porabiała owa dziewczyna. Obok niej leżał jej stary telefon z klapką, który - uwaga - odbijał się od ściany wiele razy, a mimo to nadal wyglądał jak wyjęty z pudełka. Włączony głośnomówiący umożliwiał jej porozumiewanie się z przyjacielem, który choć był dla niej jak brat, wkurzał ją jak siostra. Ale teraz może warto by było ujawnić rąbek tajemnicy, którą została owiana tożsamość młodej milady. Choć nie lubię tego robić, takie wprowadzenie było chyba najlepsze. Nawijanie o sobie w trzeciej osobie zawsze wydawało mi się niesamowicie nudne i żałosne, ale ja już dawno utwierdziłam się w przekonaniu, że poziom mojej żałosności jest powyżej normy. Jeśli w ogóle istnieje jakaś norma. Choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam nadając jak katarynka w stronę Simona, którego rola polegała na słuchaniu i próbowaniu pozostania na jawie.

- Ale powiedz mi, jak można być takim czubkiem, żeby tak uprzykrzać dziewczynie życie?

- Lauro Marie Marano, błagam cię, zostaw tą durną książkę i przyjdź do mnie, to zagramy sobie w Assasina - ściana z naprzeciwka odbiła znużony głos szatyna, który, jak zakładam, mordował na ekranie niewinną kobietę.

- To ty przyjdź do mnie, mi się nie chce ruszać tyłka z sofy - mruknęłam i z impetem rzuciłam głowę w stos poduszek.

 Do tej pory nierozwiązaną zagadką jest dla mnie fakt, że Simon - szkolny przystojniak - mógł zostać moim przyjacielem. W ogóle, jak mógł zwrócić na mnie uwagę. To jest - jak to powinnam powiadać - mega dziwaczne. Aż mi się włoski na karku jeżą, kiedy ktoś używa ulicznego slangu, skoro można go zastąpić tyloma synonimami. Ale najgorsza jest moja siostra - szkolna gwiazdeczka, która uważa, że moje życie towarzyskie nie jest życiem i za wszelką cenę próbuje mnie namówić na imprezę, która ma być "fajoska". Bo słowo "wspaniała" w jej słowniku jest zapisane białą czcionką na białym tle. Ale wracając do Simona.  Dobrze mieć przy sobie kogoś takiego nawet w momentach, kiedy matka pokazuje nam najbliższe kościoły. Już nawet mam wybraną suknie ślubną, choć na kobierzec mi się nie spieszy. Poza tym Sim ma dziewczynę, która swoją drogą jest cholernie pusta, cholernie głupia i cholernie ładna. A on cholernie przystojny, więc oczywiste jest, że za kilka lat zobaczę Cholerę z brzuszkiem, a za kilkanaście na czerwonym dywanie. Chyba że na odwrót, ale w to śmiem wątpić.

- Nie mogę przyjść do ciebie, bo zaraz wpadają do mnie chłopaki z zespołu. Dzisiaj koncert i pamiętaj, że obiecałaś przyjść - na chwile oderwałam wzrok od książki i wlepiłam go w kalendarz. Dopiero kilka minut później dotarło do mnie, jaki jest dziś dzień. - Wszystkiego najlepszego, Lau.

No tak, moje osiemnaste urodziny. Czyli, że na sofie siedziała osiemnastoletnia brunetka.

- Zapomniałam. Dzięki - zarumieniłam się lekko spoglądając w stronę telefonu.

- Nie ma za co, kochanie. Ale obiecaj, że przyjdziesz. Ma dla ciebie niespodziankę - po czym usłyszałam tylko ciche "pipipi" i zamknęłam klapę.

Mogłabym się oczywiście rozpisywać na temat tego, jak spędziłam południe czekając na koncert, ale uważam, że byłoby to bezsensowną stratą czasu. Bo chyba by było, nie? Ale po co się roztrwaniać. Napomknę tylko, że siostra jak zwykle uskuteczniała swoje mowy na temat mojego nie-towarzyskiego nastawienia. Ale ja wcale nie jestem nie-towarzyska. Po prostu nienawidzę ludzi, którzy mają się za lepszych ode mnie. Choć - nie oszukujmy się - każdy jest lepszy ode mnie. Szczególnie po tym, co zrobiłam.

Większość ludzi pewnie pomyślałaby - "Rozczula się po prostu nad swoim życiem", ale byłby to największy błąd, jaki można popełnić. Ja nie miałam wtedy życia. Nie to, że byłam martwa i przeszłam przez proces reinkarnacji, czy jak to tam się nazywa. Ale! Zbaczam z tematu. Otóż ja byłam po prostu ciałem, którego dusza podróżowała sobie po stronicach powieści z mojej półki. Nie umiałam się cieszyć z żadnych rzeczy, zarówno tych błahych, jak i poważniejszych. Oczywiście dzięki temu mój talent aktorski uległ poprawie, podczas udawanych uśmieszków w urodziny i święta. Nie, ja zawsze się różniłam. Simon powtarza, że jestem dwudziestopięcioletnią, brytyjską arystokratką ze skłonnością do popadania w depresję, uwięzioną w ciele osiemnastoletniej amerykanki. Może to i prawda. Ale tak, czy siak moje życie to nie życie, z czym zgodzi się każdy, kto mnie choć trochę zna.

Nigdy nie lubiłam się stroić, choć moja szafa była wręcz przepełniona ciuchami. Nawet takimi od Vitaliego. Czy jakoś tam. Na brak pieniędzy nie narzekam, jak już, to na ich nadmiar. Tsa, rodzice prowadzący dom mody przynoszą dość duże zyski. To by tłumaczyło Vitaliego.Więc nie owijając dłużej w bawełnę. Mój gust nigdy nie był gustem, dlatego niczym dziwnym był fakt, że na koncert poszłam w morelowej koszuli i przetartych dżinsach. Na nogi wsunęłam czarne conversy, a włosy dla odmiany pozostawiłam luźno opadające na żółtawy materiał. Stylówka pierwsza klasa.

Całą drogę do klubu spędziłam na pobijaniu rekordu gry w Tetrisa. Doszłam do siedemdziesiątego levelu, kiedy kierowca zatrąbił. A mówiąc "kierowca" mam na myśli "moja mama". Czyli jeszcze inaczej, kobieta, która ma mnie za totalne jajko, albo ofiarę losu.

- Nie przychodź dzisiaj do domu, jak nie chcesz. Możesz nocować u znajomych - troskliwym głosem wapniaczka zwróciła uwagę mojej osoby, albo raczej tym, że się do mnie odwróciła. To się dopiero nazywa postępowa mamusia.

- Mamo, ile razy mam ci powtarzać? Ja. Nie. Mam. Znajomych. A u Sima nocuje dzisiaj Eve - wybełkotałam i jednym zwinnym ruchem otworzyłam drzwiczki samochodu.

- To może znajdź sobie kogoś - tak, miano troskliwej rodzicielki to powód, dla którego powinna dostać nobla. I jeszcze ta jej wkurzająca nadopiekuńczość. Normalna mama chciałaby, żeby jej dziecko przychodziło do domu na wyznaczoną godzinę, nie szlajało się po mieście ze znajomymi i ograniczało jakiekolwiek używki. Ale nie, nie ona. Według niej nie powinnam siedzieć z nosem w książkach i spróbować życia póki mogę. Bo najwidoczniej ona już nie mogła.

- Nie, dzięki - odburknęłam i, aby uniknąć niepotrzebnych i niemiłych słów, trzasnęłam drzwiczkami czarnego auta.

Usłyszałam warkot zapalanego silnika i pisk opon, po czym mamusia zniknęła wśród ulicznego zgiełku. Szum z jezdni, odgłosy samochodów, rozmowy przechodniów. I do tego ten nieznośny, benzynowy odór. Wszystko przyprawiało mnie o ból głowy z dodatkiem zatrzymania powietrza w płucach. Ale obiecałam, że wytrzymam do końca, bo w końcu czego nie robi się dla przyjaciół. Apropos przyjaciół. Simon przykuł mój wzrok od razu, kiedy moje oczy popędziły ku murom klubu. Stał niedbale oparty o ścianę i najwidoczniej mnie nie zauważył, bo jego wzrok utkwił gdzieś daleko, dalej, niż sięgał mój horyzont. Jego brązowe włosy, jak zawsze w artystycznym nieładzie, rozwiewały delikatne podmuchy wiatru. Pełne usta zacisnął w wąską linię, co było oznaką zdenerwowania. Smukła twarz i widoczne pod alabastrową skórą kości policzkowe utrzymywały tylko fakt o jego idealności. Bo taki był. Idealny.

Nienawidziłam siebie za to, że go nie kochałam. Albo nie kochałam tak, jak na to zasługiwał. Każda normalna dziewczyna leżałaby u jego stóp mówiąc, jakie z niego ciacho. Ale odmieniec, to odmieniec. Kochałam go, ale jak brata, przyjaciela, kogoś, kto będzie ze mną na wieki wieków i nie będę się musiała przejmować sprawami typu "zdrady".

- Hej, Sim! - rzuciłam, jakoby nierozgarnięta czternastolatka, która stara się zwrócić uwagę mega przystojniaka. Tak, zdecydowanie różnię się od reszty.

Chłopak odwrócił się i jak wybudzony ze snu potrząsnął głową. Później uraczył mnie tylko ciepłym uśmiechem i skinieniem głowy wskazał, abym do niego podeszła, co też szybko uczyniłam.

- Jednak przyszłaś - powiedział z nieukrywanym entuzjazmem, jakby nie do końca w to wierzył.

- Obiecałam to pewnemu debilowi i teraz się tu doszlajałam. A co?

- Czyli, że nie tylko ja cię tu zaprosiłem? - już chciałam jakoś zareagować na tę zaczepkę typu "Bożyszcze Nastolatek", ale brunet chamsko mi przerwał - Nie, czekaj... Niech zgadnę... Chris? Tak, to pewnie on, podobasz mu się.

Zachichotałam cicho i odwróciłam wzrok w stronę wejścia. Znajdowaliśmy się na tyłach, gdzie śmietniki zajmowały większą część placu.

- Ktoś występuje z wami? - zagadnęłam pełna ciekawości. Zazwyczaj chłopaki musieli dzielić scenę z innym zespołem, bo nie mieli funduszy na wykupienie w pełni własnego koncertu.

- Tak. Nadęte bufony i pajace, jakich mało. Ty czaisz, że tam jest tleniony blondyn? - zrobił minę, jakby zakrztusił się cygarem i również popatrzył na drzwi. - Idziemy?

- Daj mi zatyczki i możemy iść - za co oberwałam kuksańca.

 

W środku, jak zazwyczaj w klubach, panowała "magiczna atmosfera". Jednak magia mogłaby nosić miano czarnej. Przechodząc między ludźmi musiałam wytężać wzrok, aby na kogoś nie wpaść, bo ktoś sobie wymyślił, że puści pełno dymu, od którego swoją drogą strasznie się krztusiłam. Z głośników leciała głośna muzyka, ledwo co słyszałam własne myśli. Parkiet i beżowo bordowe ściany wychwytywały pojedyncze światła kolorowych reflektorów, a brak okien i światła (nie licząc tych reflektorów) utwierdzały tylko w poczuciu, że idzie się przez zaczarowany las złej wiedźmy. Moje nieprzyzwyczajone do ciemności oczy piekły mnie jak nie wiem co, a nozdrza drażnił zdecydowanie za mocny zapach dymu, perfum i żelu do włosów. Sunąc po podłożu za Simonem oglądałam się na wszystkie strony zdziwiona tłumem, jaki zebrał się w budynku. Co prawda Rebelsi mieli rzesze fanów, ale raczej niewielkie, więc ilość przybyszy była wręcz szokująca. Nie zwróciłam jednak na to uwagi przyjaciela, już wystarczająco się stresował. Zasłoniłam się przed wścibskimi spojrzeniami kurtyną kasztanowych włosów i szłam dalej, aż w końcu znalazłam się za sceną. Tam Sim nakazał mi usiąść na kanapie i poszedł po chłopaków z zespołu. Więc czekałam grzecznie, jak na mnie przystało do czasu... Właśnie, do czasu, kiedy zachciało mi się pić. Idąc zauważyłam mały zbiorniczek z wodą, której jeszcze nie wyduźdano, więc stał się on moim celem. Dźwignęłam się z miękkiej kanapy i flegmatycznym krokiem ruszyłam do upragnionego miejsca. Gdy już byłam blisko, tak, ze moje palce już prawie dotykały plastikowej butli poczułam jak świat wokół mnie zaczyna wirować. Jedyne co pamiętam to szum w uszach, czarne plamy i silne ręce, opatulające moją talię. Dalej - nic. Zupełna pustka.

- Hej, budzi się - usłyszałam ciepły, kobiecy głos. Otworzyłam oczy szerzej, a one prawie natychmiast wychwyciły nieznaną mi dotąd twarz. Smukła, okalaną przez blond włosy, kobiecą. Orzechowe oczy wpatrzone we mnie z czułością i... ulgą? 

- Gdzie ja... jestem? - wypaliłam na wstępie podnosząc się na łokciach. Leżałam na czymś miękkim, chyba materacu. Było mi słabo. Cholernie słabo.

- Jesteś w mojej garderobie - blondynka usiadła obok mnie i lekko pchnęła, dając do zrozumienia, że mam leżeć. - Zemdlałaś i mój brat cię tu przyniósł. Szczerze, to niewiele osób zauważyło, że upadasz.

Zmarszczyłam lekko brwi.

- Simon... Simon Evening. Wie, że tu jestem? - zapytałam bezbarwnym tonem. Sama nie wiem, skąd in u mnie. Przecież ta dziewczyna się mną opiekowała. Ach...

- Nie, nie wie. Ale pytał, czy ktoś widział jego przyjaciółkę, zaraz mu najwyżej powiem, że tu jesteś. A tak w ogóle, to jestem Rydel - wyciągnęła ku mnie dłoń, którą ja niepewnie uścisnęłam. Nie oszukujmy się - zawieranie nowych wiadomości to nie moja brożka.

- Laura.

- Przyniosłem ten lód, o który prosi.... Heeej! Obudziłaś się! - w drzwiach stanął chłopak, na oko dwadzieścia parę lat. Blond włosy, czekoladowe oczy. Przyjazna twarz. I wtedy dotarła do mnie bolesna prawda: "Oni są zespołem. A każdy jego członek będzie chciał mnie poznać". Czyli innymi słowy, mały kursik z zawierania nowych znajomości.

- Hej. No tak, obudziłam się. I na dodatek jestem już mocno spóźniona, więc wybaczcie, ale muszę lecieć - już chciałam wstać z kanapy, gdy czyjaś ręka spoczęła na mojej klatce piersiowej zatrzymując ten proces.

- Nigdzie nie idziesz. Zemdlałaś, dociera to do ciebie? - Rydel obrzuciła mnie karcącym wzrokiem, ale ja nie poddałam się tak łatwo i jednym ruchem strzepnęłam jej dłoń.

- Mam za sceną zmartwionego przyjaciela i szczerze, to niezbyt martwię się teraz moim omdleniem. Więc bądź tak miła i pozwól mi go uspokoić, bo już wystarczająco dużo nerwów stracił przed koncertem - rzuciłam jadliwie i zamaszyście wstałam na równe nogi. Aż mi się w głowie zawróciło.

- Przyjdź później, chciałabym wiedzieć, czy wszystko okey - usłyszałam, gdy zamykałam za sobą drzwi. Czemu ja tam się wpieniłam? Chcieli pomóc. A ja ich zbeształam. Wiem. Głupia jestem.
________________________________

Stara! Powiem jedno! WOW! Tak mnie wciągnęło i takie JEB! CDN.
Żeby cię kaczka widelcem! Chcę szybko nexta! A i wesołych Walentynek skarby. ;*

Do napisania ;*

czwartek, 12 lutego 2015

One Shot "The best dream in my life" ~ Diamond Marano


Życie - pojęcie względne. Jedni mówią, że jest to coś wspaniałego, coś
pięknego, coś, czego nie można zmarnować. Drudzy natomiast woleli by
umrzeć. Dla nich życie to czarna dziura bez dna. Uważają, że nie mają po co
żyć. Bo, po co tak na prawdę żyjemy? No tak, żeby się " rozsiewać " po
całym świecie. Tylko po co? Po co mamy istnieć? A co najważniejsze, dla
kogo? " Bo czym jest życie bez drugiej połówki. Niczym. Życie zaczyna się
dopiero, gdy znajdziemy tą jedyną osobę". Słowa mojej siostry. Ale gdyby
zapytać nawet najmądrzejszego człowieka co to jest nie wiedziałby.
Przynajmniej nie odpowiedziałby zgodnie z rzeczywistością. Bo, gdy
nauczyciel pyta się nas co to jest musimy odpowiedzieć definicyjnie. A
życie to nie definicja. Nie da się go opisać. Nie można. Zycie to coś
wspaniałego, a zarazem przerażającego. Coś szalonego, a zarazem
wytonowanego. Dlatego ja nigdy nie zrozumiem samobójców. Bo jak z własnej
woli można sobie odebrać coś, co jest jedyne i niepowtarzalne?

  Ja zaliczam się jednak do pierwszej kategorii społeczeństwa. Według mnie
jak żyć, to na całego. Miłość to tylko strata czasu. Po co uganiać się za
dziewczyną, bo uważa się ją za tą "jedyną"? I tak, i tak dwa miesiące po
ślubie zły czar pryśnie. I co? I rozwód. Gdyby nie miłość świat byłby
lepszy. I nikt mi nie wmówi, że jest inaczej.

  Promienie słoneczne delikatnie muskały moją skórę. Otworzyłem zaspane
oczy, a raczej tylko rozchyliłem powieki, bo po sekundzie jak zaczarowane
same się skleiły tworząc powłokę dla mojego, nieznoszącego światła w tym
momencie oka. Niestety każda sielanka kiedyś się kończy. Moja została
brutalnie przerwana przez budzik. No tak. Trasa. Gdy tylko udało mi się
przywrócić wzrok usiadłem na łóżku po turecku. Mlasnąłem dwa razy i jeszcze
nie do końca kontaktujący podszedłem do szafy. Wyjąłem z niej coś wygodnego
i razem z dzisiejszym zestawem udałem się do łazienki. Spojrzałem na swoje
lustrzane odbicie. Wczorajsza impreza była wymalowana na mojej twarzyczce.
Wziąłem szybki prysznic i ubrałem na siebie przygotowane wcześniej ubrania.
Następnie umyłem zęby i posikałem się swoimi perfumami. A raczej mojego
brata. Ubrany i umyty zszedłem na dół. Tam czekało na mnie całe moje
starsze rodzeństwo.

- Hej Ross. - przywitała się siostra.

Taa... Nazywam się Ross Lynch. Z tych Lynchów. Moje rodzeństwo wraz ze mną
tworzy zespół zwany R5. Do tego dochodzi jeszcze nasz przyjaciel Ellington
Ratliff. Mam dwadzieścia lat i mieszkam z zespołem. Jestem wysokim
blondynem o brązowych oczach. Nie wiem, co jeszcze mógłbym o sobie rzec.

- Jej Delly, chłopaki. - zwróciłem się do towarzystwa aktualnie zajmującego
się obrzucaniem jedzeniem.

- Siemka młody. - odparł Riker nie przerywając nacierania Rockiego
makaronem na spaghetti.

- Zrobiłam ci śniadanie. Proszę. - siostra podsunęła mi pod nos miskę z
mlekiem i płatkami zbożowymi.

Szybko zjadłem posiłek i wszyscy zapakowaliśmy się do autobusu. Jechaliśmy
dość szybko. Co chwilę mijaliśmy jakiś budynek, drzewo, lub człowieka. Na
zewnątrz lało jak z cebra. Niebo raz po raz przeszywała błyskawica.
Wrzesień w Los Angeles jest jednak piękny pomimo to.  Drzewa przybrały
różne odcienie koloru zielonego. Trawa lekko kołysała się w rytm wiatru.
Kropelki deszczu zdawały się tańczyć do jakiejś ballady. I jak tu nie
kochać życia? Nie rozumiem samobójców, czy pesymistów. Świat jest cudny i
trzeba to wiedzieć.

  W pewnym momencie nasz pojazd się zatrzymał. Nie rozumiałem czemu. Gdy
chciałem się podnieść jakaś magiczna siła trzymała mnie siedziska. Poczułem
zapach spalin i krwi. Moja lewa ręka była czerwona od tej substancji. Prawe
ucho leżało na czymś twardym, chyba trawie... Nie rozumiałem, co się
dzieje. Koło mojego nosa ślizgał się malutki ślimaczek. Z oddali dochodziły
do mnie dźwięki syreny pogotowia, a obraz się rozmazywał. Aż w końcu
całkowicie znikł.

****

  Przekręciłem lekko głowę. Bolał mnie kark, a szczególnie lewa ręka. Nie
mogłem otworzyć oczu, choć bardzo tego chciałem. Po długich zmaganiach
jednak się poddałem. Dźwięk docierał do mnie z daleka, aż do momentu, kiedy
odzyskałem świadomość. Dopiero wtedy moje powieki się poddały i lekko
rozwarły. Przed sobą zobaczyłem jakiegoś lekarza, a obok niego moje
rodzeństwo. Nie rozumiałem co się dzieje.

- Witamy wśród żywych panie Lynch. - uśmiechnął się lekarz. Ja
odwzajemniłem gest.

- On żyje... - wydusiła Rydel poprzez strumień łez. Miała na ręku gips.
Riker miał kark w jakimś kaftanie, Rocky miał to samo, co Delly tylko na
nodze i chodził o kulach, a Ell... On był cały i zdrowy. No, nie licząc
zadrapań i blizny na policzku.

- Zostawię was samych. Na pewno musicie wiele omówić. - odezwał się
mężczyzna w białym kitlu.

- Co się dzieje? - wydusiłem resztkami sił. Mój głos był cichy i ochrypły.
Ledwo co wydawałem z siebie jakikolwiek dźwięk.

- Mieliśmy wypadek... My wyszliśmy z tego cało, ale ty... - w tym momencie
Riker urwał i spuścił głowę. Rydel wpatrywała się w moją lewą nogę, która
przykryta była kołdrą. Uniosłem mają materiał do góry, a moim oczom ukazała
się noga. A raczej jej brak. Od kolana moje lewe odnóże nie istniało, a na
jego miejsce została wstawiona proteza. Dopiero teraz zrozumiałem. Mieliśmy
wypadek. A ja w nim straciłem nogę...

- Rossy. Nie martw się. - siostra próbowała dodać mi otuchy, lecz ja jej
nie słuchałem. Byłem, a raczej nie byłem w stanie jej słuchać. Po prostu
patrzyłem się bezmyślnie w ścianę i pozwoliłem łzom ślizgać się po
policzkach.

****

Chodzę na rehabilitację już dwa tygodnie. Jak na razie "mieszkam" w
szpitalu. Zajmuje się mną pan Marano. Znany i ceniony lekarz. Często
prowadzimy długie rozmowy. Dzieki niemu wiem, że bez nogi też da się żyć.
Jego córka - Laura też miała wypadek. Straciła w nim prawą nogę. Mimo to
jest największym postrachem wśród rówieśników. Z tego, co wiem, to nie jest
bezduszna i nieczuła, ale zalicza się raczej do bad girls. Współczuje jej
ojcu. Mówi, że niezłe z niej ziółko. Cztery próby samobójcze, których
przyczyny nie są mi znane, trzy odsiadki w pudle, dwa razy wyrzucona ze
szkoły i inne. Szczerze? Jakoś za nią nie przepadam. A nawet jej nie znam.
Pan Marano mówi o niej z taką miłością, a ona wbija mu nóż w plecy. Jeszcze
do tego ma leżeć na tej samej sali co ja. Nie wiem czemu, bo Damiano nie
chce mi powiedzieć. Ale cóż. Dzisiaj przyjeżdża, to pewnie się dowiem.

- Ross. - ciepły i opiekuńczy głos Damiano wybudził mnie z transu. -
Może... Może nie powinienem, bo musisz przestrzegać ścisłej diety, ale...
masz i się ciesz. - rzucił w moją stronę małą torebeczkę z krówkami.
Uwielbiam je, a nie mogę ich jeść. Ale cóż... Skoro lekarz daje...

- Dzięki. - uśmiechnąłem się wyciągając dwa cukierki.

- Nie ma za co. Laura je uwielbia. Na pewno przemyci kilka. - odwzajemnił
gest i włożył do buzi łakocia.

- Myślisz, że...

- Niestety, ale nie dogadacie się. Wiesz, że nie lubię kłamać, więc powiem
prosto z mostu. Uważaj na nią. Ona to niezłe ziółko i trzyma się z ludźmi
żyjącymi na krawędzi. Zresztą dowiesz się za trzy, dwa, jeden... - tu
urwał, bo do sali weszła pewna dziewczyna. Chyba jego córka. Miała brązowe
włosy, które opadały na niewielką twarz. Na nie osadzone były piękne piwne
oczy. Jej średni wzrost został zamaskowany czarnymi traperami na szpilkach.
Na nogach miała brązowe legginsy, a nad nimi szarą podkoszulkę, a na niej
czarną, skórzaną ramoneskę. Muszę przyznać, że do brzydkich nie należy.

- Dziękuje tatusiu, że mi pomogłeś. - powiedziała sarkastycznie rzucając na
ziemię stos toreb.

- Oj skarbie, nie złość się. - odrzekł łagodnie Damiano.

- Tsa... - dziewczyna spojrzała na mnie i z lekkim uśmiechem podeszła do
łóżka, na którym siedziałem. - Laura. Miło poznać Ross. - lekko zdziwiłem
się, że znała moje imię, więc zmarszczyłem brwi. - Tata mówił. Współczuje
nogi. Ale nie byłoby tego złego, co by na dobre nie wyszło. Spójrz na mnie
szpilki na nogach mam? Mam. Legginsy mam? Mam. A taryfa ulgowa zapewniona
do końca życia. - przy ostatnich dwóch słowach lekko się zasmuciła, ale po
chwili znów na jej twarz wkradł się uśmiech.

- Mi też miło. - tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić. Po prostu przy
niej czułem się jakoś tak... Nieswojo.

- Tatusiu... - zwróciła się do mężczyzny stojącego w drzwiach. - To mój
nowy sąsiad, tak?

- Tak. Wolałbym, żeby ktoś miał cię na oku, a jemu akurat ufam.

- Supcio. Czyli trafił nam się nudziarz. Ale cóż... Ja spadam do stołówki,
bo jestem straaasznie głodna. So, bye. - i wyszła, a ja zdziwiony
siedziałem na miękkim materacu i patrzyłem na Damiano, który uśmiechał się
zadziornie.

- A jednak, może się dogadacie.

****

- Więc jeździsz na motorach, tak? - zapytałem oniemiały historią dziewczyny.

- Tak. Proteza robi jednak swoje. - uśmiechnęła się po raz setny
dzisiejszego dnia.

- To co tu robisz? - odparłem. Dziewczyna spojrzała na mnie, a po jej
policzku zaczęło spływać kilka łez.

- Jestem chora. - wyznała beznamiętnie. - Na białaczkę. Stąd te próby
samobójcze. Czasami po prostu nie daje rady. - zacisnęła kubek w swoich
małych dłoniach najmocniej, jak umiała.

- Współ...

- Nie trzeba. Nie potrzebuje tego. Tylko słabi proszą o współczucie, lub
litość. A ja jestem silna. To znaczy staram się.

- Ale... Od kiedy wiesz?

- Od roku. - jej słowom ciągle towarzyszył ten sam beznamiętny ton.

- Acha... I jak się czujesz z myślą, no wiesz... - dziewczyna uniosła na
mnie wzrok, a ja poczułem się niezręcznie. - Przepraszam, nie powinienem.

- Nie, nie szkodzi. Dużo ludzi chciałoby wiedzieć, a boi się spytać. Ja
uważam ludzi chorych na raka za takich... Aniołów. Pomagają oswoić się
bliskim ze śmiercią. Szkoda, że tylko z im. Dla mnie śmierć jest oczywista.
Zawsze nadchodzi. A życie... Życie, to tylko czarna dziura. Na jej końcu
jest właśnie śmierć. Bo to ona jest celem wszystkich ludzi. Wszystkich, bez
wyjątku. - szatynka wygłosiła swój monolog, a ja poczułem się, jakbym na
prawdę miał przy sobie anioła. Nagle uświadomiłem sobie, że tacy ludzie jak
ona też potrafią żyć. W jej życiu najbardziej dotknęły mnie próby
samobójcze, bo nigdy ich nie zrozumiem. Ale ona jest normalną, ciepłą
dziewczyną. Ma swoje wady, ale szczerze, to ja ich nie widzę.

- Mhm... Tooo... Co chcesz robić? - zapytałem po dość długiej ciszy.

- O nie, nie, nie. Przepraszam, ale ja muszę zostać. Zaraz przyjadą moi
przyjaciele. - uśmiechnęła się promieniście.

- Ross... Nawet nie wiesz ile ja się namęczyłam z pieczeniem tego ciasta.
Trzy bita ci się zachcia... - do sali wszedł nie kto inny, jak Rydel. Gdy
zobaczyła dziewczynę, która siedziała przede mną stanęła jak słup soli. Po
chwili jednak na jej twarzy znów zawitał uśmiech. - Rydel. Siostra tego tu
żarłoka. - podała brunetce dłoń, a ta bez wahania ją ścisnęła. Delly lekko
pisnęła, a muszę przyznać, że Laura jest silna.

- Laura Marano. Współlokatorka tego tu żarłoka. - uniosła lekko kąciki ust,
a ja udałem focha.

- Dobra, dobra. Nie złość się tak i pokrój ciasto.

*****

Laura i moje rodzeństwo bardzo się polubili. Ja z resztą też ją polubiłem.
Bardzo często ze sobą rozmawiamy i to nie są rozmowy typu 'debata o grach
komputerowych'. Nie, my filozofujemy na temat życia i śmierci. A najlepsze
jest to, że z nią się tak lekko o tym rozmawia. Dziś wychodzę ze szpitala.
Nareszcie. Trochę mi tylko szkoda, że nie będę mieszkał z Lau.

- Masz już wszystko? - zapytała brązowooka.

- Tak. Jeszcze tylko misiaczek i w drogę. - odparłem z entuzjazmem.

- A po co ci miś... Aaaa....

- To co, przytulas? - rozwarłem ramiona, ale po chwili znów je schowałem
tuląc do siebie Laurę.

- Będzie mi ciebie brakować. - wyszeptała.

- Zaraz jak zaniosę do domu torby przyjadę tu. Obiecuję.

- Nie, nie chodzi o to... - szatyna zaczęła płakać. Po raz pierwszy, od kąt
ją poznałem. Łkała jak małe dziecko. A mi nie potrzeba było długo, aby
zrozumieć...

- Laura, nie martw się. Nie umrzesz tak łatwo, rozumiesz? Ja ci na to nie
pozwolę. - wyszeptałem jej do ucha.

- To nie pozwalaj Ross, nie pozwalaj. - poczułem jak jej usta delikatnie
musnęły mój policzek. Niby tak niewiele, ale dla mnie, to było jak dostać
ze strzały. I nawet nie wiecie jakiej. Dopiero teraz sobie uświadomiłem, że
ona umiera. Nie będzie jej przy mnie do końca moich dni. Nie będzie
przyjaciółką, choć nie, teraz już ją jest.  Ja... Ja ją stracę. Na zawsze.
Nie będę mógł znów poczuć na swoim policzku jej ciepłych ust. Nie będę mógł
rozmawiać o tym, co leży mi na sercu. Nie będę mógł jej zobaczyć. Nie będę
mógł jej mieć. A tak bardzo bym chciał. Nie potrafię teraz spojrzeć na inną
dziewczynę, bo próbuje w niej doszukać się Laury. A co będzie, jak ona
zginie? Jak umrze i mnie zostawi? Co ze mną jest? Może ja się w niej
zakochałem. Nie może... Raczej na pewno.

- Laura, ja... - powiedzieć, nie powiedzieć? Ross kretynie ona umiera!!!
Mów i to już. - Bo wiesz, ja... - nie zdążyłem skończyć, bo poczułem jak
ktoś wpija mi się w usta. Dopiero po chwili dotarło do mnie dotarło.
Odwzajemniłem pocałunek. Był on delikatny i kruchy, tak jakbyśmy bali się,
że zaraz ta druga osoba zniknie. Ale tak nie było. Ja tam byłem i ona też.
A nasz pocałunek stawał się coraz twardszy i śmielszy. Teraz jestem pewien,
że ją kocham. Na 100%. Nie ważne, że ona umrze. będzę przy niej aż do końca.

- Kocham cię ty wariacie. - uśmiechnęła się patrząc mi prosto w oczy.

- Ja też cię kocham. - skrzyżowałem nasze spojrzenia i znów połączyłem
nasze usta. I byłoby tak pięknie,gdyby nie mały szczegół - obudziłem się.
To, że jej powiedziałem, że ją kocham, to był tylko sen. Niestety. Ale
dzięki niemu wiedziałem, co mam zrobić. Pobiegłem do szpitala, ponieważ
zorientowałem się, że jestem już w swoim mieszkaniu. Od razu pobiegłem do
sali w której leżeliśmy. Gdy wszedłem do pomieszczenia okazało się ono
puste. Bałem się. Tak cholernie się bałem, że już ją straciłem, że nawet
nie zdążyłem jej powiedzieć, co do niej czuje. Na moje szczęście, lub nie
do sali wszedł pan Marano. Ze łzami w oczach podszedłem do niego.

- Proszę pana... Co z... Laurą... - wyjąkałem z trudem.

- Jest na cmentarzu. Dziś rocznica śmierci Vanessy - siostry Lau.

Szczerze, to nie wiedziałem, że ona miała siostrę, ale bez wahania
wystrzeliłem w stronę miejsca cmentarza rzymskokatolickiego. Lau nie jest
Żydówką, więc jej siostra chyba też nią nie była. Przy jednym z mogił
zobaczyłem zapłakaną Laurę. Trzymała w ręku znicz.

- Co ja mam teraz zrobić? Powiedzieć mu? Żeby cierpiał, gdy do ciebie
dołączę? Wiem, że mówiłaś, że ludzie chorzy na białaczkę też mają prawo się
zakochać, ale po co? Ja to co innego, ale on. Boję się Van, cholernie się
boję. Może i ty byłaś szczęśliwa ze swoim chłopakiem do ostatniego dnia,
ale... Widziałam go ostatnio i to nie był miły widok. Powiedział mi, że
strasznie za tobą tęskni... - mówiła do grobu ciągle mając w oczach łzy.
Nie wiedziałem, o kogo jej chodzi, ale jednego byłem pewien. Ona się
zakochała.  - I  widzisz, ja nie chcę... Ross? - o kurczę, zobaczyła mnie.

- Hej. Nie mówiłaś o... - wskazałem na nagrobek.

- Dwadzieścia lat, czarnowłosa, zawsze uśmiechnięta, chora na białaczkę,
zmarła pół roku temu, wymieniać dalej, czy mam was sobie przedstawić? -
zapytała z sarkazmem.

- Nie płacz. - nie zwracałem uwagi na jej poprzednie słowa i mówiłem dalej.
- Nie chcesz chyba, żeby twoja siostra obwiniała się za to, że płaczesz, bo
płaczesz dlatego, że odeszła, prawda?

- Nie, nie dlatego. Ja... Ja się zakochałam. - wraz z wypowiedzeniem
ostatniego słowa brunetka wbiła w moje serce sztylet.

- W kim? - zapytałem załamanym głosem.

- W tobie. - wyszeptała, a jej oczy, choć ciągle pełne łez przepełnione
były radością. - Kocham cię jak wariatka...

- Ja ciebie też. - odrzekłem składając na jej ustach czuły pocałunek.

Teraz nie ważne jet to, co się stanie. Ważne jest to, że jesteśmy razem. Że
będziemy razem do jej ostatnich dni. A może nawet moich. Nie wiadomo, czy
jutro to jutro, a dziś jest dzisiaj. Ale wiadomo, że dla raka nie ma czegoś
takiego jak czas. Zaatakuje ostatecznie i zwycięży. Ale ja mu nie pozwolę
czerpać z tego satysfakcji.  Rak może się zakończyć wojnę nawet dziś, bo on
nie liczy dni. Jestem tego świadomy. Lecz obiecałem, że nie będę płakał i
dołączę do Laury, gdy Bóg o tym zdecyduje, nie ja.

  Pożegnaliśmy się i każde z nas poszło w swoją stronę. Następnego dnia
znów poszedłem do szpitala, ale jej tam nie było. Była tam, na drugom
świecie i dobrze to wiedziałem. Nie zostawiła mnie. Ja to wiem. Ona tu
nadal jest. I zawsze będzie. A nasza miłość nigdy nie zgaśnie. Nadal
jesteśmy razem.

  Usiadłem  na jej łóżku i spojrzałem na szafkę nocną. Była wypełniona po
brzegi. Otworzyłem ją, a z niej wysypały się listy. Wziąłem do ręki
pierwszy lepszy i otworzyłem go. To co było tam napisane sprawiło, że
zacząłem płakać i śmiać się jednocześnie.

Kochany Wariacie

To, że Cię kocham już wiesz, a jak nie to teraz się dowiedziałeś.

Odeszłam już na tamten świat, bo sama bym ci tego listu nie dała, ale może
coś się zmieniło i jednak nadal jestem na tym co ty i ty to po prostu
znalazłeś i t d i t p. Ale zakładam, że już mnie nie ma, więc : Napisałam
do ciebie listy, każdy o czymś innym. Wymarzyłam sobie, że kiedyś spotkam
swoją wielką miłość i od pierwszego dnia mojej choroby pisałam codziennie
listy. One nie mają zapisanego adresata, ale jesteś nim Ty. Pod listami
jest pamiętnik. Są tam najważniejsze momenty z całego mojego życia. A teraz
chciałam Cię przeprosić. Ale wiedz, że Cię nie zostawiłam. Jestem przy
Tobie cały czas.

Kocham Cię,

Laura

Popłakałem się i śmiałem. Dziwne, nie? Ale ja byłem ślepy, że nie
zauważyłem, że ten dzień już nadchodzi. Głupi, ślepy, tępy. Wszystko na raz.

  Wyszedłem ze szpitala. Przechodziłem przez pasy, gdy but mi się
rozwiązał. Może to nielogiczne, ale zatrzymałem się na środku jezdni, by go
zawiązać. Wtedy znów poczułem się jak wtedy, gdy mieliśmy z zespołem
wypadek. Znów obudziłem się w szpitalu. Znów nade mną stało rodzeństwo.
Obraz taki sam, jak wtedy. Ale brakowało jednego. Pana Marano. Zamiast
niego przy drzwiach stała jakaś niska brunetka.

-On się obudził. - wyszeptała Rydel, a dziewczyna natychmiast podbiegła do
mojego łóżka. Chwila, chwila, przecież to...

- Laura?! - wykrzyczałem najgłośniej, jak potrafiłem.

- Taaak... - przeciągnęła zdziwiona. - A pan to Ross Lynch. Pan i pana
rodzeństwo mieliście wypadek. Pamięta pan? - nie wierzę, to Laura. I na
dodatek wychodzi na to, że czas się chyba cofnął!!! Albo śniłem. Tak, to
musiał być sen. A teraz moja Laura stoi przede mną i jak na lekarza, którym
z pewnością była sprawdzała czucie w moich kolanach.

- Ty żyjesz!!! Masz siostrę? Jesteś na coś chora? Twój ojciec to Damiano
Marano? - zadawałem pytanie z prędkością światła, a ona tylko patrzyła na
mnie ze zdziwieniem. Na jej ustach formował się uśmiech, a oczy wypełniły
iskierkami.

- Tak, mój ojciec to Damiano Marano, mam siostrę, która ma się świetnie, a
jedyne na co choruję to nieodparty urok osobisty.

Tak wyglądało nasze prawdziwe pierwsze spotkanie. Pokochałem ją od razu. Po
dwóch latach wzięliśmy ślub. Nie mogę uwierzyć do tej pory, że Bóg dał mi
tak jasno do zrozumienia, że to ta jedyna. Dzięki snu. Teraz, jako
trzydziestosześcioletni facet, ojciec dziewięcioletnich bliźniaków, mąż
Laury teraz już Lynch. Nie wierzę, że los podarował mi kogoś takiego. I
przygotował do pierwszego spotkania. Bo przez jeden sen moje życie
diametralnie się zmieniło. Rozumiem teraz sens życia i śmierci. Czegoś, nad
czym moja żona rozważała i rozważa do tej pory. Jest zupełnie taka sama jak
ta, ze snu. Kto by pomyślał. Sen, jeden głupi sen. A odmienił moje życie.

- Nad czym tak myślisz skarbie? - zapytała moja żona.

- Gdy­byś kiedy we śnie poczuła, że oczy mo­je już nie pat­rzą na ciebie z
miłością, wiedz, żem żyć przestał. - powiedziałem i lekko ją pocałowałem.

- A ty ciągle o tych snach. - uśmiechnęła się lekko i połączyła nasze usta.

______________________________
Bardzo Ci dziękujemy za przesłanie tego One Shot'a, który jest porostu słodki jak cukiereczek. ;* bardzo nam się podoba i liczymy na więcej ;*

Do napisania :*

środa, 11 lutego 2015

One Shot "Gdyby jutra nie było"

Na podstawie filmu "Gdyby jutra nie było"
--------------------------------------------------------------
*Oczami Laury*
Nazywam się Laura Marano. Mam 20 lat. Moja rodzina uważa, że dawno powinnam się już wydać za mąż. Cały czas im tłumacze, że mnie się nie śpieszy. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział co mnie czeka wysłałabym go do psychiatry. Zacznijmy od początku.
   Do naszej dzielnicy, dokładnie do domu obok wprowadził się pewien blondyn. Był to siostrzeniec mojego sąsiada, pana Shor'a Lynch'a. Często kłócił się z moja babcią. Chociażby o to, że jego liście spadają na nasza posesję. Bez sensu prawda? Postanowiłam, że wyjrze przez okno, co tym razem. Wtedy nasze spojrzenia się spotkały. On się do mnie uśmiechnął. Ją nie byłam wstanie. Blondyn przewrócił oczami i pokazał, żebym też się uśmiechnęła. Nie doczekanie jego. Pokazałam mu język i zamknęłam okno. Nie było to miłe, ale bd się uśmiechać kiedy bd chciała.
Następnego dnia musiałam iść na wykłady. Jak zwykle czekałam na mojego przyjaciela Atticus'a Mitchell'a. Znamy się z 5 lat. Gdy wkońcu raczył się zjawić opowiedział mu historię z blondynem. Gdy wróciłam kogo zastałam? Blondyna.
- To są jakieś kpiny!!- krzyknęłam na cały dom.
- Ale o co chodzi stokrotko?- zapytał mój nowy sąsiad.- wgl jestem Ross.
- Nie mów do mnie stokrotka. Jestem Laura.
- Hm. Taa... Ja wolę stokrotka.
- A co ci nie pasuje w moim...- i tu przerwała nam moja mama.
- Aaaa tu jesteście dzieci. Widze, że już się poznaliście.
- Mogę zadzwonić po Atticus'a ?
- Kto to? Twój chłopak? Ti nie grzeczna ti- i zrobił brewki
-To nie mój chłopak. On jest...
- Tutaj. Witam. Dzień dobry. Cześć.- do domu wszedł wspomniany chłopak.
Ostatnie dnie spędzałam codziennie z Ross'em i Atti'm. Chyba się zakochałam, ale nie wiem, czy w blondynie, czy w brunecie. Ross cały czas mnie zbywa więc chyba wybiorę Atticus'a. A propo dostałam wiadomości niego.
"Przyjdz do hali sportowej w.szkole"
                                                                -Atticus
Nic już nie pisałam. Weszłam do środka. Było ciemno. Nagle zapalił się jeden reflektor skierowany na mnie. Po chwili zapalił się drugi skierowany na bruneta.
- Laurów Marie Marano, wyjdziesz za mnie.
- o boże!-  tylko tyle udało mi się wypuścić z ust. Jednak się zgodziłam.
*Oczami Ross'a*
- Zgodziła się!- krzyknęła mama Laury. Z jednej strony cieszyło mnie to z drugiej byłem w cholerę zdołowany.
- Synku? Kochasz ją prawda?- spytała moja rodzicielka.
- Nie mamo. Ja nie mogę jej kochać. To tylko pogorszy sprawę. Nie zostało mi już du...
- Przestań! Wcale tak nie jest! Będziesz zdrowy słyszysz?! Wyzdrowiejesz!- zaniosła się płaczem. Mnie też już łzy stanęły w oczach. Podszedłem do niej i przytuliłem.
- Nie mamo. Nie rób sobie nadzieji, bo bd cierpieć. Mnie już nic nie pomoże.
- Ale i tak powinieneś jej powiedzieć i...
- I co ja jej powiem co?! Że gdy przy mnie jest, to świat jest piękniejszy?! Że gdy się uśmiecha ja też chce skakać z radości?! Że moje serce...moje chore serce, które przestanie bić... Cholernie za nią tęskni, gdy jej nie ma obok?! Nie.. Tak nie można...
- Oh... Synku- powiedział i mnie przytuliła. A ja się rozpłakałem. Potem poczułem ból w sercu. Zaczęła mnie ogarniać ciemność...
*Miesiąc później*Oczami Laury*
Z moim mężem wracamy do domu. Jesteśmy po pogrzebie Ross'a. Jest mi strasznie smutno. Dostałam jeszcze od jego mamy list. Gdy wróciliśmy usiadłam przy rozpalonym  kominku i otworzyłem kopertę. Pachniała... ROSS'EM! Zaczęłam czytać:
"Droga Lauro!
Skoro czytasz ten list to znaczy, że tego ci nie powiem osobiście. A więc... Każdego dnia od kiedy cię zobaczyłem w oknie marzyłem abym codziennie się budził z tobą do mnie przytuloną. Kocham cię ale nie chciałem byś cierpiała. Atticus obiecał mi, że się tobą zajmie. Wierze, że będziesz z nim szczęśliwa. Ja już nie mam tej okazji. Ale nawet po śmierci cię kocham. Żegnaj stokrotko.
                                                  Ross "
Płakałam. Dzień w dzień czytałam ten list i płakałam codziennie.
*4 lata później*
Dziś z Atticusem i Susan moją 4 letnią córeczką jesteśmy na cmentarzu. Zawsze moje dziecko pyta się kim był dla mnie ten pan co tu leży. Zawsze odpowiadam, że był dla mnie bardzo ważna osobą. Zawsze kładę mu kwiaty. I zawsze są to stokrotki.

________________________________

Ten one Shot jest także na moim blogu, ale postanowiłyśmy, że go tu też damy. I więcej tym lepiej  jak to mawia Ruby.
Bez zbędnego...

Do napisania ;*

~ Jools ;*

wtorek, 10 lutego 2015

One Shot na podstawie filmu "Od sklepowej do królowej" cz. 1

 E>Raura<3

Podążam ciemnym korytarzem. W koło widzę ludzi, niektórzy się śmieją, rozmawiają, a inni romansują z komórkami.
 Schodzę na bok, nie chcę, żeby ktoś mnie zauważył bo po co? Żeby się śmiali? Żeby jakieś kolejne kompromitujące zdjęcie ze mną w roli głównej wpłynęło do sieci? Od dwóch lat, czyli odkąd zaczęłam chodzić do tej szkoły moje życie zamieniło się w piekło przez mojego wroga numer jeden- Ivy Adams. Dziewczyna która myśli, że jest lepsza bo ma kasę, długie blond włosy i chłopaka który jest najprzystojniejszy w całej szkole. Właśnie... najprzystojniejszy- Ross Lynch. Moje marzenie od kilku lat, ale to nadal tylko marzenie. Ma taką dziewczynę, więc dlaczego miałby się zainteresować mną? Szarą myszką, kujonem. Mam tylko ojca i dwie, ale najlepsze na całym świecie przyjaciółki- Nicolle i Piper.

Szłam dalej zastanawiając się kim ja właściwie jestem i co tu robię kiedy usłyszałam dzwonek mojego telefonu.
-Hallo?-odebrałam komórkę.
-Laura? Tu Piper. Gdzie jesteś? Czekamy na Ciebie pod salą -odezwała się moja przyjaciółka po drugiej stronie.
-Na korytarzu, zaraz będę-odpowiedziałam.
-Poczekaj, znajdę Cię -odparła.
-Widzisz mnie?-zapytałam.
-Omg! Omg! Ross jest za tobą!-krzyknęła.

 Odwróciłam się i uderzyłam w coś twardego. Omg! To była jago klata, ale twarda. Kurde! O czym ja myślę!- skarciłam się w myślach. Uśmiechnął się do mnie pokazując szereg swoich białych, błyszczących ząbków i wyminął mnie.OMG!

-Laura! Widziałaś jak na Ciebie spojrzał! Ooo...czemu się nie odezwałaś? Było chociaż tak buzi nie rozdziawiać.
-OMG, no właśnie OMG! Widzisz! Nic nie robię tylko to OMG I OMG, uzależniłaś mnie od tego słowa. W każdym razie, nie wiem. Byłam w szoku-wyjaśniłam.
-Nigdy nie zwrócisz jego uwagi jak będziesz się chować po kontach!- powiedziała Nicolle, która po owym zdarzeniu natychmiast do nas podbiegła.
-Spokojnie, już wiem co zrobię -powiedziałam z chytrym uśmieszkiem.

Tymczasem na drugim końcu korytarzu...

-Ooo...zobaczcie, ta sierota myśli, że ma jakieś szanse u mojego Rossa. Jakie to żałosne.-powiedziała Ivy.
-Hahaha... ale, nie widziałaś tego? Uśmiechnął się do niej.-zauważyła dziewczyna w różowym sweterku, obok.
-Amber proszę Cię! Rossy nie jest ślepy i ty raczej też nie. Spójrz kim jestem ja, a kim jest... to coś.
Poza tym, ja nigdy nie dam im się do siebie zbliżyć. Tylko go tknie, a popamięta mnie na dłuuugo.- odparła przeciągając literę u w ostatnim słowie.


  Godzinę później Laura przebiera się w szatni dla dziewcząt powoli wcielając swój plan w życie.
 - Przecież Ty nie umiesz pływać. Po co idziesz na basen?- pyta Nicolle.
-Bo Ross tam będzie. Sama powiedziałaś, że nie mogę chować się po kątach.
-Dobra, ale uważaj na siebie.-powiedziała podając mi okularki do pływania i zabrała moje okulary korekcyjne.
-Uhh... nie chciałabyś mieć nowych okularów -zagaduje Piper widząc moje czarne kujonki.
-Co ja chcę, a co mogą to dwie inne sprawy. Pa.- pomachałam jej i powoli ruszyłam na pływalnie.
-Pa. Powodzenia.

  Weszłam na  basen. Nikogo jeszcze nie było. Przyszłam trochę wcześniej, ale nie bez powodu. On zawsze przychodzi wcześniej, a jak nie ma tłumów, to musi mnie zauważyć! Plan perfekcyjny, dopięty na ostatni guzik. Już jest! Ooo super! To pora trochę popływać. Zerwałam się z miejsca i zaczęłam powoli biec do drabinki.
   Nagle noga poślizgnęła mi się na płytce i poleciałam do tyłu. Ostatnie co usłyszałam to plusk wody, a potem... ciemność.



 Coraz lepiej zaczynałam słyszeć głosy wokół mnie. Moja imię, wołane trzysta razy w jednej chwili i dotyk... Poczułam jak ktoś dotyka moich ust. Nie miałam siły podnieść powiek. Byłam wyczerpana. Co się właściwie stało?
 Powoli dochodziłam do siebie. Powoli, a może po chwili. Uniosłam powieki w górę i zobaczyłam, że ktoś nachyla się nade mną. Prawie na mnie leży.
Teraz widzę już wyraźnie, wyraźnie, ale chyba śniąc.
-Ross?-szepnęłam.
- Obudziłaś się -odparł.
-Emm... mógłbyś?- powiedziałam widząc jego ręce na mojej klatce.
-O, sorry. Nic Ci nie jest? -zapytał podając mi rękę.
-Nie, dzięki.-odpowiedziałam i wstałam z jego pomocą. No ładnie, chciałam być bardziej widoczna, ale nie tak, żeby zleciała się tu cała moja klasa. Właściwie, to nawet nie bardzo wiem co się stało.

-Nicolle, zabierz minie stąd -zwracam się do przyjaciółki.
-Chodź -powiedziała i wzięła mnie za rękę. Jestem skołowana. Tak, nie ma to jak podryw w moim stylu, no ale w końcu...
-Nicolle? Co się stało?- zapytałam gdy byłyśmy już w szatni.
-Nie pamiętasz? Ja sama dokładnie nie wiem, usłyszałam jak ktoś mówił, że na basenie zemdlała jakaś dziewczyna. Pobiegłam tam i co zobaczyłam? Jak Ross nachyla się nad Tobą i robi 'Usta-usta'
.
-Co!? On mnie całował, a ja nawet tego nie pamiętam!? Yhh, życie jest do bani- warknęłam i rzuciłam okularkami do pływania o podłogę.
-Ej, nie mów tak. W końcu Cię zauważył, nie?
-Ta, i co mi po tym. O nim będą mówić, że jest bohaterski a mnie jak zawsze, wszyscy będą ignorować.
-Trochę wiary w siebie! Dziewczyno! A tak po za tym, spotykamy się dzisiaj? Przyjdę do Ciebie razem z Piper i pójdziemy razem do kina albo na jakiś pyszny tort.
-Tort?
-Lau, nie załamuj mnie. Nie powiesz mi, że nie pamiętasz jaki dzisiaj dzień!
-A no tak! Jezu, muszę lecieć, pa!!-krzyknęłam i popędziłam w stronę wyjścia.
-Ej! A ty gdzie?- krzyczała za mną, ale ja nie odwracając się biegłam w stronę swojego auta.
Przez cały miesiąc błagałam ojca o nowy telefon, taki z kamerką, żebym mogła widzieć tego z kim rozmawiam. Cegła, którą aktualnie używam kompletnie do niczego się nie nadaje.


       Wsiadłam do auta i podjechałam pod dom. Niby jestem pewna, że nie dostanę tego telefonu, bo ojciec ma teraz dużo pracy a z kasą i tak krucho. Sama pracuję w sklepie, żeby jakoś go wesprzeć, ale to nie wystarcza. Kiedy mam żyła, jakoś sobie radziliśmy, ale teraz jest naprawdę trudno. Nie chodzi tylko o pieniądze. Z nią miałam więcej wspólnych tematów, ciągle gadałyśmy, a tata nie mógł nieraz znieść tej ciągłej paplaniny. Mogłam jej ufać, zawsze potrafiła mnie pocieszyć, rozweselić.

  Moje wspomnienia zajęły mi całą drogę. Wysiadłam z auta i skierowałam się do domu.
-Tato? Hallo! Tato, gdzie jesteś?-zapytałam, ale odpowiedziała mi głucha cisza.
   Poszłam do salonu i położyłam torebkę na stole. Nagle moją uwagę przykuło ozdobne pudełeczko na stole. Uśmiechnęłam się na jego widok. Pewnie pojechał do pracy, ale wcześniej zostawił mi prezent, żebym już nie czekała. Wzięłam pudełko do ręki i je otworzyłam.
-OMG!-wydarłam się, pewnie na całe osiedle. Nie wierzę!
-Buuu!-odskoczyłam do tyłu ze strachu, ale po chwili byłam już w ramionach taty.
-Jesteś cudowny! Czym ja sobie zasłużyłam na takiego tatę.
-Nie myśl, że to jeszcze koniec niespodzianek.- powiedział i uśmiechnął się szeroko.
-Co to?- zapytałam, kiedy włożył pudełko do moich rąk.
-Szkła kontaktowe!
-Nie gadaj!?- zaśmiałam się. Byłam tak szczęśliwa, że tuliłam oba prezenty do piersi jak matki tulą swoje dzieci.
-Uznałem, że ciężko pracujesz. Coś Ci się należy. Aha i jeszcze jedno. Prawie bym zapomniał-powiedział i wyciągnął z kieszeni identyczny telefon jak ten który dostałam.
-Dwa takie same telefony?-zapytałam zdziwiona.
-Ten jest dla mnie. Będziemy mogli często do siebie dzwonić a nawet się widzieć. Super, nie?
-Tak, super- odpowiedziałam ze sztucznym uśmiechem.


   Kolejny dzień...
Ahh... to zakochanie, czy już obsesja? Porządkuję smycze w sklepie, odwracam się i widzę jego. Lecz za każdym razem okazuje się być to, albo moja przełożona, albo kolejny klient. Słucham radia i słyszę jego głos. Ciągle go słyszę i ten ciepły dotyk. Nigdy nie zapomnę tego uczucia. Na samą myśl przechodzą mnie dreszcze. Zauważył mnie, ale czy to coś dało? Przecież on ma dziewczynę. Tak bardzo idealną dziewczynę, która nie musi pracować w sklepie zoologicznym jak niektórzy.

 -Hej.-znowu słyszę jego głos. Za każdym razem coraz dokładnie i bardziej wiarygodnie.
-Hej, Laura!-na usłyszany dźwięk odskoczyłam do tyłu ze strachu i na coś wpadłam. Na coś, a raczej na kogoś.
-Ross!?
-Tak.-uśmiechnął się i odpowiedział.  To na prawdę on? Czy, aż tak zachłannie śnię na jawie?
-Mogę w czymś pomóc.-zapytałam jak zwykłego klienta.
-Mam problem z psem. Od kilku dni nie chce niczego jeść. Może jest na to jakieś lek, karma...- pląta się w tym co mówi.-Przepraszam, nie znam się na tym. Może mi pomożesz?
Uśmiechnęłam się do niego najładniej jak potrafię i udzieliłam mu kilku wskazówek co do psa. Chcę związać swoją przyszłość z weterynarią, więc jeśli chodzi o takie sprawy, potrafię pomóc.
-Dzięki, a tak po za tym to moi kumple robią dzisiaj ognisko. Może chciałabyś wpaść z koleżankami?
-Jasne, pewnie.- odpowiadam starając się nie wybuchnąć dzikim okrzykiem radości.
Wymieniamy się jeszcze numerami, a zaraz po tym, co by nie było tak idealnie... moja szefowa każe mi stanąć przy kasie.

  Po skończonej pracy wychodzę na dwór gdzie czekają na mnie Nicolle i Piper. Po tym jak Ross wyszedł ze sklepu, one od razu dostały ode mnie sms-a z wiadomością o ognisku. Wsiadamy do mojego auta i otwieramy ogromną mapę w poszukiwaniu adresu, który podał mi Ross.
-Tego nigdzie nie ma! Przeszukałam już całą mapę i nigdzie nie ma tego adresu - oznajmia zdenerwowana Piper.
Przyglądam się mapie i na pierwszy rzut oka widzę, że jest coś nie tak. Wszystkie trzy ciągle się jej przyglądamy do czasu gdy ja wybucham śmiechem.
-Skąd wy wzięłyście tą mapę? To mapa Włoch, idiotki!-śmieję się i sama wyciągam ze schowka prawidłową mapę. Po jakimś czasie docieramy na miejsce. Spóźnione, ale docieramy. Jest sporo ludzi i na odwrót jak w moich wyobrażeniach, cała grupa nie jest skupiona przy ognisku. Ogień wydaje się być tylko dodatkiem do imprezy. W koło widzę drewniane stoły na których siedzą znajomi z naszej szkoły. Niektórzy tańczą, gadają, a pary obściskują się po kątach. Czasem widzę, że ktoś pije alkohol, ale na szczęście są to nieliczne osoby.
Zdecydowanie nie miałabym ochoty spędzić tego wieczoru na pijackiej imprezie.



~`by Ruby ;*