sobota, 14 lutego 2015

One Shot "Stay With Me" cz. I ~Diamond Marano


Przez pół życia siedziałam na sofie w swoim pokoju, a obok mnie znajdował się stos książek, które czytałam z zapartym tchem. Zaczęłam w wieku czterech lat dzierżąc Brzydkie kaczątko. Dalej sięgałam po coraz to głębsze lektury, aż w wieku ośmiu lat mama przyłapała mnie czytającą Romea i Julię na szkolnej świetlicy, gdzie inne dzieci śledziły na ekranie losy Śpiącej Królewny. Tak, od zawsze byłam inna, niż rówieśnicy, ale uważałam, że to nic. Że tak jak Babi z Trzech Metrów nad Niebem znajdę swojego przystojniaka,a choć nasza miłość będzie trudna i najprawdopodobniej zakończona upadkiem w otchłań rozpaczy, moje życie się choć trochę urozmaici. Kiedyś nawet miałam nadzieję,  że przyjdzie po mnie jakiś Nocny Łowca, który okaże się być tym jedynym. Że będę walczyła z demonami, albo ucieleśnię się z Hazel Grace i zachoruję na raka. Może by mnie to nawet ucieszyło zważywszy na fakt, że wszystko byłoby lepsze od tego, co spotkało mnie w prawdziwym życiu. Ale może zacznijmy od samego początku historii o dziewczynie, która, choć nie była bohaterką opowiastki o miłości, doznała jej aż za bardzo.

 Pewnego pięknego, listopadowego dnia siedemnastoletnia brunetka siedziała na swojej ukochanej sofie i kończyła kolejną w swoim życiu, pełną emocji księgę. Lecz nie tylko to porabiała owa dziewczyna. Obok niej leżał jej stary telefon z klapką, który - uwaga - odbijał się od ściany wiele razy, a mimo to nadal wyglądał jak wyjęty z pudełka. Włączony głośnomówiący umożliwiał jej porozumiewanie się z przyjacielem, który choć był dla niej jak brat, wkurzał ją jak siostra. Ale teraz może warto by było ujawnić rąbek tajemnicy, którą została owiana tożsamość młodej milady. Choć nie lubię tego robić, takie wprowadzenie było chyba najlepsze. Nawijanie o sobie w trzeciej osobie zawsze wydawało mi się niesamowicie nudne i żałosne, ale ja już dawno utwierdziłam się w przekonaniu, że poziom mojej żałosności jest powyżej normy. Jeśli w ogóle istnieje jakaś norma. Choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam nadając jak katarynka w stronę Simona, którego rola polegała na słuchaniu i próbowaniu pozostania na jawie.

- Ale powiedz mi, jak można być takim czubkiem, żeby tak uprzykrzać dziewczynie życie?

- Lauro Marie Marano, błagam cię, zostaw tą durną książkę i przyjdź do mnie, to zagramy sobie w Assasina - ściana z naprzeciwka odbiła znużony głos szatyna, który, jak zakładam, mordował na ekranie niewinną kobietę.

- To ty przyjdź do mnie, mi się nie chce ruszać tyłka z sofy - mruknęłam i z impetem rzuciłam głowę w stos poduszek.

 Do tej pory nierozwiązaną zagadką jest dla mnie fakt, że Simon - szkolny przystojniak - mógł zostać moim przyjacielem. W ogóle, jak mógł zwrócić na mnie uwagę. To jest - jak to powinnam powiadać - mega dziwaczne. Aż mi się włoski na karku jeżą, kiedy ktoś używa ulicznego slangu, skoro można go zastąpić tyloma synonimami. Ale najgorsza jest moja siostra - szkolna gwiazdeczka, która uważa, że moje życie towarzyskie nie jest życiem i za wszelką cenę próbuje mnie namówić na imprezę, która ma być "fajoska". Bo słowo "wspaniała" w jej słowniku jest zapisane białą czcionką na białym tle. Ale wracając do Simona.  Dobrze mieć przy sobie kogoś takiego nawet w momentach, kiedy matka pokazuje nam najbliższe kościoły. Już nawet mam wybraną suknie ślubną, choć na kobierzec mi się nie spieszy. Poza tym Sim ma dziewczynę, która swoją drogą jest cholernie pusta, cholernie głupia i cholernie ładna. A on cholernie przystojny, więc oczywiste jest, że za kilka lat zobaczę Cholerę z brzuszkiem, a za kilkanaście na czerwonym dywanie. Chyba że na odwrót, ale w to śmiem wątpić.

- Nie mogę przyjść do ciebie, bo zaraz wpadają do mnie chłopaki z zespołu. Dzisiaj koncert i pamiętaj, że obiecałaś przyjść - na chwile oderwałam wzrok od książki i wlepiłam go w kalendarz. Dopiero kilka minut później dotarło do mnie, jaki jest dziś dzień. - Wszystkiego najlepszego, Lau.

No tak, moje osiemnaste urodziny. Czyli, że na sofie siedziała osiemnastoletnia brunetka.

- Zapomniałam. Dzięki - zarumieniłam się lekko spoglądając w stronę telefonu.

- Nie ma za co, kochanie. Ale obiecaj, że przyjdziesz. Ma dla ciebie niespodziankę - po czym usłyszałam tylko ciche "pipipi" i zamknęłam klapę.

Mogłabym się oczywiście rozpisywać na temat tego, jak spędziłam południe czekając na koncert, ale uważam, że byłoby to bezsensowną stratą czasu. Bo chyba by było, nie? Ale po co się roztrwaniać. Napomknę tylko, że siostra jak zwykle uskuteczniała swoje mowy na temat mojego nie-towarzyskiego nastawienia. Ale ja wcale nie jestem nie-towarzyska. Po prostu nienawidzę ludzi, którzy mają się za lepszych ode mnie. Choć - nie oszukujmy się - każdy jest lepszy ode mnie. Szczególnie po tym, co zrobiłam.

Większość ludzi pewnie pomyślałaby - "Rozczula się po prostu nad swoim życiem", ale byłby to największy błąd, jaki można popełnić. Ja nie miałam wtedy życia. Nie to, że byłam martwa i przeszłam przez proces reinkarnacji, czy jak to tam się nazywa. Ale! Zbaczam z tematu. Otóż ja byłam po prostu ciałem, którego dusza podróżowała sobie po stronicach powieści z mojej półki. Nie umiałam się cieszyć z żadnych rzeczy, zarówno tych błahych, jak i poważniejszych. Oczywiście dzięki temu mój talent aktorski uległ poprawie, podczas udawanych uśmieszków w urodziny i święta. Nie, ja zawsze się różniłam. Simon powtarza, że jestem dwudziestopięcioletnią, brytyjską arystokratką ze skłonnością do popadania w depresję, uwięzioną w ciele osiemnastoletniej amerykanki. Może to i prawda. Ale tak, czy siak moje życie to nie życie, z czym zgodzi się każdy, kto mnie choć trochę zna.

Nigdy nie lubiłam się stroić, choć moja szafa była wręcz przepełniona ciuchami. Nawet takimi od Vitaliego. Czy jakoś tam. Na brak pieniędzy nie narzekam, jak już, to na ich nadmiar. Tsa, rodzice prowadzący dom mody przynoszą dość duże zyski. To by tłumaczyło Vitaliego.Więc nie owijając dłużej w bawełnę. Mój gust nigdy nie był gustem, dlatego niczym dziwnym był fakt, że na koncert poszłam w morelowej koszuli i przetartych dżinsach. Na nogi wsunęłam czarne conversy, a włosy dla odmiany pozostawiłam luźno opadające na żółtawy materiał. Stylówka pierwsza klasa.

Całą drogę do klubu spędziłam na pobijaniu rekordu gry w Tetrisa. Doszłam do siedemdziesiątego levelu, kiedy kierowca zatrąbił. A mówiąc "kierowca" mam na myśli "moja mama". Czyli jeszcze inaczej, kobieta, która ma mnie za totalne jajko, albo ofiarę losu.

- Nie przychodź dzisiaj do domu, jak nie chcesz. Możesz nocować u znajomych - troskliwym głosem wapniaczka zwróciła uwagę mojej osoby, albo raczej tym, że się do mnie odwróciła. To się dopiero nazywa postępowa mamusia.

- Mamo, ile razy mam ci powtarzać? Ja. Nie. Mam. Znajomych. A u Sima nocuje dzisiaj Eve - wybełkotałam i jednym zwinnym ruchem otworzyłam drzwiczki samochodu.

- To może znajdź sobie kogoś - tak, miano troskliwej rodzicielki to powód, dla którego powinna dostać nobla. I jeszcze ta jej wkurzająca nadopiekuńczość. Normalna mama chciałaby, żeby jej dziecko przychodziło do domu na wyznaczoną godzinę, nie szlajało się po mieście ze znajomymi i ograniczało jakiekolwiek używki. Ale nie, nie ona. Według niej nie powinnam siedzieć z nosem w książkach i spróbować życia póki mogę. Bo najwidoczniej ona już nie mogła.

- Nie, dzięki - odburknęłam i, aby uniknąć niepotrzebnych i niemiłych słów, trzasnęłam drzwiczkami czarnego auta.

Usłyszałam warkot zapalanego silnika i pisk opon, po czym mamusia zniknęła wśród ulicznego zgiełku. Szum z jezdni, odgłosy samochodów, rozmowy przechodniów. I do tego ten nieznośny, benzynowy odór. Wszystko przyprawiało mnie o ból głowy z dodatkiem zatrzymania powietrza w płucach. Ale obiecałam, że wytrzymam do końca, bo w końcu czego nie robi się dla przyjaciół. Apropos przyjaciół. Simon przykuł mój wzrok od razu, kiedy moje oczy popędziły ku murom klubu. Stał niedbale oparty o ścianę i najwidoczniej mnie nie zauważył, bo jego wzrok utkwił gdzieś daleko, dalej, niż sięgał mój horyzont. Jego brązowe włosy, jak zawsze w artystycznym nieładzie, rozwiewały delikatne podmuchy wiatru. Pełne usta zacisnął w wąską linię, co było oznaką zdenerwowania. Smukła twarz i widoczne pod alabastrową skórą kości policzkowe utrzymywały tylko fakt o jego idealności. Bo taki był. Idealny.

Nienawidziłam siebie za to, że go nie kochałam. Albo nie kochałam tak, jak na to zasługiwał. Każda normalna dziewczyna leżałaby u jego stóp mówiąc, jakie z niego ciacho. Ale odmieniec, to odmieniec. Kochałam go, ale jak brata, przyjaciela, kogoś, kto będzie ze mną na wieki wieków i nie będę się musiała przejmować sprawami typu "zdrady".

- Hej, Sim! - rzuciłam, jakoby nierozgarnięta czternastolatka, która stara się zwrócić uwagę mega przystojniaka. Tak, zdecydowanie różnię się od reszty.

Chłopak odwrócił się i jak wybudzony ze snu potrząsnął głową. Później uraczył mnie tylko ciepłym uśmiechem i skinieniem głowy wskazał, abym do niego podeszła, co też szybko uczyniłam.

- Jednak przyszłaś - powiedział z nieukrywanym entuzjazmem, jakby nie do końca w to wierzył.

- Obiecałam to pewnemu debilowi i teraz się tu doszlajałam. A co?

- Czyli, że nie tylko ja cię tu zaprosiłem? - już chciałam jakoś zareagować na tę zaczepkę typu "Bożyszcze Nastolatek", ale brunet chamsko mi przerwał - Nie, czekaj... Niech zgadnę... Chris? Tak, to pewnie on, podobasz mu się.

Zachichotałam cicho i odwróciłam wzrok w stronę wejścia. Znajdowaliśmy się na tyłach, gdzie śmietniki zajmowały większą część placu.

- Ktoś występuje z wami? - zagadnęłam pełna ciekawości. Zazwyczaj chłopaki musieli dzielić scenę z innym zespołem, bo nie mieli funduszy na wykupienie w pełni własnego koncertu.

- Tak. Nadęte bufony i pajace, jakich mało. Ty czaisz, że tam jest tleniony blondyn? - zrobił minę, jakby zakrztusił się cygarem i również popatrzył na drzwi. - Idziemy?

- Daj mi zatyczki i możemy iść - za co oberwałam kuksańca.

 

W środku, jak zazwyczaj w klubach, panowała "magiczna atmosfera". Jednak magia mogłaby nosić miano czarnej. Przechodząc między ludźmi musiałam wytężać wzrok, aby na kogoś nie wpaść, bo ktoś sobie wymyślił, że puści pełno dymu, od którego swoją drogą strasznie się krztusiłam. Z głośników leciała głośna muzyka, ledwo co słyszałam własne myśli. Parkiet i beżowo bordowe ściany wychwytywały pojedyncze światła kolorowych reflektorów, a brak okien i światła (nie licząc tych reflektorów) utwierdzały tylko w poczuciu, że idzie się przez zaczarowany las złej wiedźmy. Moje nieprzyzwyczajone do ciemności oczy piekły mnie jak nie wiem co, a nozdrza drażnił zdecydowanie za mocny zapach dymu, perfum i żelu do włosów. Sunąc po podłożu za Simonem oglądałam się na wszystkie strony zdziwiona tłumem, jaki zebrał się w budynku. Co prawda Rebelsi mieli rzesze fanów, ale raczej niewielkie, więc ilość przybyszy była wręcz szokująca. Nie zwróciłam jednak na to uwagi przyjaciela, już wystarczająco się stresował. Zasłoniłam się przed wścibskimi spojrzeniami kurtyną kasztanowych włosów i szłam dalej, aż w końcu znalazłam się za sceną. Tam Sim nakazał mi usiąść na kanapie i poszedł po chłopaków z zespołu. Więc czekałam grzecznie, jak na mnie przystało do czasu... Właśnie, do czasu, kiedy zachciało mi się pić. Idąc zauważyłam mały zbiorniczek z wodą, której jeszcze nie wyduźdano, więc stał się on moim celem. Dźwignęłam się z miękkiej kanapy i flegmatycznym krokiem ruszyłam do upragnionego miejsca. Gdy już byłam blisko, tak, ze moje palce już prawie dotykały plastikowej butli poczułam jak świat wokół mnie zaczyna wirować. Jedyne co pamiętam to szum w uszach, czarne plamy i silne ręce, opatulające moją talię. Dalej - nic. Zupełna pustka.

- Hej, budzi się - usłyszałam ciepły, kobiecy głos. Otworzyłam oczy szerzej, a one prawie natychmiast wychwyciły nieznaną mi dotąd twarz. Smukła, okalaną przez blond włosy, kobiecą. Orzechowe oczy wpatrzone we mnie z czułością i... ulgą? 

- Gdzie ja... jestem? - wypaliłam na wstępie podnosząc się na łokciach. Leżałam na czymś miękkim, chyba materacu. Było mi słabo. Cholernie słabo.

- Jesteś w mojej garderobie - blondynka usiadła obok mnie i lekko pchnęła, dając do zrozumienia, że mam leżeć. - Zemdlałaś i mój brat cię tu przyniósł. Szczerze, to niewiele osób zauważyło, że upadasz.

Zmarszczyłam lekko brwi.

- Simon... Simon Evening. Wie, że tu jestem? - zapytałam bezbarwnym tonem. Sama nie wiem, skąd in u mnie. Przecież ta dziewczyna się mną opiekowała. Ach...

- Nie, nie wie. Ale pytał, czy ktoś widział jego przyjaciółkę, zaraz mu najwyżej powiem, że tu jesteś. A tak w ogóle, to jestem Rydel - wyciągnęła ku mnie dłoń, którą ja niepewnie uścisnęłam. Nie oszukujmy się - zawieranie nowych wiadomości to nie moja brożka.

- Laura.

- Przyniosłem ten lód, o który prosi.... Heeej! Obudziłaś się! - w drzwiach stanął chłopak, na oko dwadzieścia parę lat. Blond włosy, czekoladowe oczy. Przyjazna twarz. I wtedy dotarła do mnie bolesna prawda: "Oni są zespołem. A każdy jego członek będzie chciał mnie poznać". Czyli innymi słowy, mały kursik z zawierania nowych znajomości.

- Hej. No tak, obudziłam się. I na dodatek jestem już mocno spóźniona, więc wybaczcie, ale muszę lecieć - już chciałam wstać z kanapy, gdy czyjaś ręka spoczęła na mojej klatce piersiowej zatrzymując ten proces.

- Nigdzie nie idziesz. Zemdlałaś, dociera to do ciebie? - Rydel obrzuciła mnie karcącym wzrokiem, ale ja nie poddałam się tak łatwo i jednym ruchem strzepnęłam jej dłoń.

- Mam za sceną zmartwionego przyjaciela i szczerze, to niezbyt martwię się teraz moim omdleniem. Więc bądź tak miła i pozwól mi go uspokoić, bo już wystarczająco dużo nerwów stracił przed koncertem - rzuciłam jadliwie i zamaszyście wstałam na równe nogi. Aż mi się w głowie zawróciło.

- Przyjdź później, chciałabym wiedzieć, czy wszystko okey - usłyszałam, gdy zamykałam za sobą drzwi. Czemu ja tam się wpieniłam? Chcieli pomóc. A ja ich zbeształam. Wiem. Głupia jestem.
________________________________

Stara! Powiem jedno! WOW! Tak mnie wciągnęło i takie JEB! CDN.
Żeby cię kaczka widelcem! Chcę szybko nexta! A i wesołych Walentynek skarby. ;*

Do napisania ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz